Przejdź do głównej zawartości

Salta

Expedición Americana V


Witamy w Cafayate
Światła ostatnich samochodów opuszczających mały plac służący za parking rozświetliły na chwilę zapadającą nieubłagalnie ciemność. Wraz z Pablo siedzieliśmy na kamieniach przy wejściu do malowniczego wąwozu zwanego przez miejscowych Garganta del Diablo. Niegdyś święte miejsce dla Indian teraz przemieniło się w miejsce imprez wieczornych miejscowej młodzieży oraz w wielką publiczną toaletę, tracąc przy tym nieco na swoim romantyzmie. Już wkrótce jedynym źródłem światła miała pozostać mała latarka czołowa. Wysokie góry od strony przełęczy wciąż zasłaniały wschodzący księżyc, choć na przeciwległych wzgórzach mozolnie przesuwała się łuna jego światła, dając nadzieję na odpędzenie panującego mroku. W oczekiwaniu na autobus do Salty,  licząc że kierowca zauważy nas przy drodze i wyłowi z otaczającego pustkowia jak to zwykle bywa w takich przypadkach zaczęliśmy nakręcać się strasznymi historiami. 
Quebrada de las Conchas - widok z legendarnej Ruta Nacional 40
W agencji biura przewoźnika podali nam dokładną godzinę o której powinien przejechać autobus. Mimo to świadomość że znajdujemy się w Ameryce Południowej i rozkłady jazdy mają tu zazwyczaj wymiar czysto folklorystyczny nie poprawiała morale. Poprawiła je dopiero ostatnia porcja empanadas. Autobus zmieścił się w akademickim kwadransie. W dodatku wymachiwanie latarką na drodze poskutkowało i kierowca zatrzymał się żeby nas zabrać. Kiedy znaleźliśmy się już w drodze do Salty, minęliśmy górę i księżyc objawił się wysoko nad horyzontem. Klasa autobusu semi-cama, przy pomocy rozkładanego podnóżka dawała złudne poczucie nieosiągalnego komfortu. Dla zabicia czasu w trakcie jazdy kierowca postanowił uraczyć pasażerów filmem o katastrofie kolejowej. Zgodnie stwierdziliśmy, że to raczej mało fortunny wybór dla pasażerów i próbowaliśmy zasnąć ignorując wydarzenia płynące z ekranu. Sen nie przychodził, a patrząc na kolejne sceny filmu katastroficznego czuliśmy się dość nieswojo. Było to w Wielki Piątek. Następnego dnia z gazet dowiedzieliśmy się że w tym samym czasie w nieodległej prowincji Jujuy spadł w przepaść autobus, zabierając życie dwunastce ludzi.

Białe wino i czerwone wąwozy


Tereny otaczające Cafayate usiane są plantacjami winorośli
Młody niewysoki blondyn z charakterystycznym irokezem na głowie i brodą przepychał się przez rzadki tłumek pasażerów rozdając ulotki. Miał na sobie luźne spodenki w kratę i koszulkę z włoskim napisem przypominającym kibicom Italii smutny dzień, kiedy to na mundialu w 1990 roku Argentyna z Maradoną w składzie wyeliminowała w Neapolu gospodarzy turnieju. Irokez był jednym z kilku łowców głów pracujących dla miejscowych hoteli, i na dworcu pojawił się aby złowić kilku gości. Nie mając lepszych, a w zasadzie nie mając żadnych innych opcji noclegu postanowiliśmy podążyć za adresem z ulotki. Ponieważ na odwrocie znajdowała się mapka, odnalezienie drogi nie przysporzyło specjalnych trudności. Niski parterowy budynek zdawał się być opuszczonym. 
Bodega La Vasija Secreta przy Ruta Nacional 40 w Cafayate
Niemniej wszystkie drzwi były otwarte na oścież, również drzwi do sali, w której znajdował się komputer podłączony do internetu. Na podwórzu znaleźliśmy wyglądającego na hipisa, wysokiego chudzielca z kucykiem. Jakaś niewidzialna mocna siła dała radę zmusić go do zejścia z hamaka na czas rozmowy, dzięki czemu wyjaśnił nam że nie jest pracownikiem hostelu, tylko jego francuskim gościem. Zgodnie z jego wersją wydarzeń chłopak z hostelu poszedł na chwilę na dworzec. Po kilku minutach irokez wrócił aby przedstawić nam propozycję nie do odrzucenia pod względem cenowym. Zdecydowaliśmy się na odrobinę luksusu i wybraliśmy pokój ośmioosobowy w miejsce czternastoosobowego. Posiedzieliśmy chwilę z irokezem i jego dziewczyną sącząc z nimi mate i udaliśmy się na rozpoznanie miasta.
Kościół na głównym placu w Cafayate
Cafayate to liczące niewiele ponad dziesięć tysięcy mieszkańców miasteczko. Jest szerzej znane z produkcji wybornej jakości wina, a jedną z większych atrakcji jest odwiedzanie miejscowych winnic z punktem kulminacyjnym wizyty w postaci degustacji ich produkcji. Cafayate zajmuje zaszczytne drugie miejsce na liście producentów wina przegrywając jedynie z Mendozą. Region Salta już dawno wpadł na pomysł promocji swojego regionu za pomocą wina, organizując szlaki wina oraz otwierając nowoczesne interaktywne muzeum wina. Enoturystyka to ważny element gospodarki całego regionu, a Cafayate jest tego najlepszym przykładem. Miasteczko dosłownie żyje winem. Zdaniem niektórych u podłoża sukcesu win z tego regionu leży ich wysokość. W rzeczywistości winnice w Salcie są najwyżej położonymi na świecie. Winorośle w Cafayate hodowane są na wysokości tysiąca siedmiuset metrów nad poziomem morza, podczas kiedy najwyższe winnice w Europie w Regionie Rioja w Hiszpanii znajdują się na poziomie około dziewięciuset metrów, natomiast dla porównania winnice w Toskanii, które dają światu wspaniałe Chianti rozpościerają się na wysokościach między trzysta a sześćset metrów, a i również w Burgundii czy Bordeaux rzadko przekraczają pięćset metrów. W prowincji Salta absolutnym rekordzistą w tym względzie, jest Payogasta, gdzie wino uprawia się na niewiarygodnej wysokości trzech tysięcy metrów. 
Wnętrze jednej z bodegas w Cafayate
Z tego powodu bardzo często wina z Salty nazywane są winami z dachu świata. Zdaniem orędowników im bliżej do nieba i słońca mają winorośle tym bogatsze dają wino, ponieważ im bliżej atmosfery tym lepsza zdolność roślin do przeprowadzania fotosyntezy. Bardziej intensywne są aromaty, głębsze smaki a kolory pełniejsze. Krąży historia, że pionierzy, którzy sprowadzili na te tereny krzewy winorośli zarezerwowali wyższe partie dla swoich najlepszych roślin. Nie bez znaczenia dla hodowli winorośli pozostaje klimat Cafayate, gdzie zachodzą wahania temperatury pomiędzy dniem i nocą sięgające dwudziestu stopni. Dzięki takiej amplitudzie owoce przyjmują substancje i składniki odżywcze w cieple dnia, a następnie dzięki spadkowi temperatury owoc zamyka pory i zatrzymuje je wewnątrz koncentrując w sobie aromaty i smaki. Wraz z dużą wysokością daje to świetne warunki do wytwarzania unikalnych win. W branży winiarskiej krąży również stara prawda, że korzenie winorośli muszą zmagać się z kamieniami, aby osiągnąć wybitne rezultaty. Jeżeli to prawda to gleby Cafayate dają winoroślom możliwość rozwinięcia swoich skrzydeł. Podłoże jest piaszczyste, a zawartość kamieni waha się pomiędzy czterdzieści a pięćdziesiąt procent u podnóża gór. 
Stanowisko do degustacji - Cafayate
Są to gleby głębokie, chemicznie ubogie w azot i fosfor, z małą ilością próchnicy, ale za to bogate  w potas. Kolejnym czynnikiem przemawiającym za winnicami z Cafayate jest ich położenie względem wiejących tu głównie w kierunku z północy na południe wiatrów. Dzięki odpowiedniemu przewiewowi winorośle szybciej schną i są mniej narażone na ryzyko chorób i powstawania grzybów. 
Choć w Argentynie to Mendoza ze swoim legendarnym malbec jest potentatem na skalę światową, Cafayate wcale nie chce pozostawać daleko w tyle. Wypracował sobie własną markę dzięki której promuje się na świecie. Flagową odmianą wina uprawianego w tej małej miejscowości jest torrontes. 
Interaktywna ekspozycja w muzeum wina w Cafayate
Mimo że miejscowe winnice specjalizują się właśnie w produkowaniu tego właśnie białego wina, to w ich ofercie znaleźć można również doskonałej jakości wina czerwone z takich odmian jak cabernet sauvignon, malbec oraz tannat. Wesołe, lekko owocowe białe wino o słomkowej barwie zdobyło międzynarodowe uznanie oraz wiele nagród.
Na cześć wspaniałych win w mieście funkcjonuje muzeum wina, do którego postanawiamy się wybrać. Przy wejściu w celu prowadzenia dokładnych statystyk na temat odwiedzających zostajemy poproszeni o podanie naszych narodowości. O ile z Pablo nie ma problemu, o tyle kiedy ja podaję „Polonia” pani kiwa tylko porozumiewawczo głową. Zdziwiony jej brakiem reakcji zaglądam w zeszyt i znajdując swoją rubrykę rozumiem czemu nie była zdziwiona. Zamiast „Polonia” zapisała „Colombia”. 
Ekspozycja win w muzeum w Cafayate
Uznajemy to za sympatycznie zabawne i postanawiamy nie tracić czasu na prostowanie, tylko jako argentyńsko-kolumbijski tandem udajemy się poznawać arkany wina rodem z Valles Calchaquíes. Muzeum jest bardzo nowoczesne i idąc z duchem czasu interaktywne. Ekspozycje są ciekawe i nie zanudzają zwiedzających zbędnymi informacjami, tylko są podane w bardzo przystępny sposób, często przy ciekawej animacji i efektach dźwiękowych w tle. Przy samym wyjściu na ekranie w kształcie wielkiej beczki wyświetlana jest projekcja opowiadająca historię wina niemalże od zarania dziejów. Po opuszczeniu ostatniej sali czeka nas jednak niemały zawód, który wlewa łyżkę dziegciu do tej beczki z miodem. Otóż okazuje się że nie ma możliwości dokonania degustacji win, o których z taką pasją słuchaliśmy w muzeum. 
Część muzeum poświęcona historii wina - Cafayate
Ponieważ jednak znajdujemy się w Cafayate, które słynie z wina postanawiamy spróbować szczęścia i udać się na tournee po winnicach. Po konsultacji z irokezem dostaliśmy listę winnic oferujących bezpłatne zwiedzanie i degustację swoich produktów, dlatego też uznaliśmy że to najlepszy moment by jej użyć. W kilku pierwszych winnicach wystarcza jedno spojrzenie kustosza, którym ocenia nasz statut i zawartość portfela i jesteśmy zgubieni. Zwiedzanie jest na szybko, ilość informacji znikoma. Okazuje się też że nie wszędzie można wejść. Degustacja jest niemalże wymuszona i ograniczona do najmłodszych win. Nie czując się mile widziani, ale zarazem nie mając ochoty na niepotrzebne wydawanie pieniędzy wpadamy na pewien pomysł. 
Ekrany w kształcie beczek w muzeum wina - Cafayate
Przy trzeciej winnicy zauważamy zaparkowane autokary. Postanawiamy podłączyć się do grupy zorganizowanej. Sytuacja jest idealna, ponieważ grupy wchodzą falami i zanim jedna skończy druga już zaczyna wycieczkę po winnicy od początku. Dlatego też jeżeli trafią się dwie grupy na raz to pierwsza myśli że należysz do drugiej i vice versa – perfekcyjny kamuflaż. Na końcu każdego kółka odbywa się degustacja. Piloci wycieczek nie mają prawa rozpoznać fortelu, ponieważ co chwila zmieniamy grupę. Jedynie pani nalewająca wino porozumiewawczo się do nas uśmiecha. Po kilku kolejkach stwierdzamy że już dostatecznie dobrze poznaliśmy smak torrontes oraz malbec i decydujemy się zakończyć swoje tryumfalne tourne po winnicy. 
Heladeria Miranda - rzekomy wynalazca lodów o smaku wina
Wieczorny spacer po Cafayate okazuje się bardzo przyjemnym przeżyciem. Poza ścisłym centrum część dróg nie jest wyasfaltowanych i przechadzają się po nich osiołki. Ludzie są bardzo przyjaźni, a oprócz drogich restauracji przy samym rynku serwujących parilla oraz miejscowe wina, znaleźć można także bardziej ekonomiczne lokale specjalizujące się w humitas i wszelkiego rodzaju empanadas. Jednak za największą ciekawostkę gastronomiczną Cafayate uznać można Heladeria Miranda. Jest to na pozór zwykła lodziarnia, jeżeli jednak przyjrzeć jej się bliżej odstępuje trochę od norm do jakich lodziarnie zdążyły nas przyzwyczaić. Po pierwsze sama lodziarnia połączona jest z galerią sztuki, po drugie lodziarnia specjalizuje się w bardzo specyficznym rodzaju lodów.
Winorośle Bodega Vasija Secreta - Cafayate
Są to lody o smaku wina. Wdajemy się w rozmowę z właścicielką. Jest to dosyć butna, krótko obcięta starsza kobieta, która zdecydowanie zbyt wiele razy powtarza nam w jak bardzo wyjątkowym miejscu się znaleźliśmy. Podkreśla znowuż kilkukrotnie że jest to jedyne miejsce na świecie gdzie można kupić lody o smaku wina. Na moje żartobliwe i przyjaźnie zadane pytanie czy jest tego absolutnie pewna, pani lekko się obraża i przechodzi do przyjęcia zamówienia. Nakładanie lodów do kubełka działa na nią widocznie uspokajająco, ponieważ robi się trochę bardziej rozmowna. Zauważyłem że w dalszej części konwersacji pod wpływem mojego niewinnego żartu zmieniła formułę autopromocyjnych przechwałek z „jedyne miejsce na świecie” na dużo „pierwsze miejsce na świecie” gdzie robi się lody z wina. Udobruchana kobieta następnie równie butnie opowiada o załączonej do lodziarni galerii, w której wystawiane są prace jej męża. 
Olśniewająca czerwień Quebrada de las Conchas
Na ścianach widnieją średniej jakości malunki obrazujące głównie architekturę. Z łatwością rozpoznajemy w nich między innymi Casa del Gobierno oraz charakterystyczną wieżę budynku poczty w Tucuman. W wysnuciu wniosku, że otóż mamy do czynienia z rodziną artystów utwierdza nas widok siedzącego na krześle z gitarą kędzierzawego młodzieńca w okularach, którego właścicielka lodziarni przedstawia jako swojego syna. W końcu po całej serii litanii na temat ich rzekomej wyjątkowości dostajemy i kubek z samymi lodami. Podobno na początku do wyboru było więcej smaków, ponieważ jednak lody powstałe z wina z niektórych szczepów winogron miały zbyt cierpki smak ze względu na wysoką ilość zawartych w nich tanin, postanowiono ograniczyć asortyment do dwóch smaków. Wybór padł na cabernet sauvignon z czerwonych i na torrontes, a jakżeby inaczej, z białych. W smaku lody Heladeria Miranda są dość przyjemne i całkiem zgrabnie oddają cechy wina z jakiego zostały zrobione. Jednak pomijając sam ich smak będąc w Cafayate warto się nad nimi pochylić choćby w ramach zaspokojenia ciekawości. 
Quebrada de las Conchas
Po zjedzeniu lodów udajemy się na główny rynek. Nie jest zbyt tłoczno, panuje swojska sielankowa atmosfera rozluźnienia. Pablo stwierdza że nie można będąc w Cafayate nie pojechać na wycieczkę aby obejrzeć Quebrada de las Conchas. Ten malowniczy wąwóz ciągnący się wzdłuż Valles Calchaquíes rzeczywiście zdaje się być obowiązkowym punktem programu, dlatego też udajemy się do biura informacji turystycznej aby po odstaniu w kolejce dowiedzieć się od przemiłej pani jakie agencje turystyczne w mieście są wiarygodne. Po otrzymaniu namiarów i krótkim spacerze decydujemy się zjeść coś na mieście i wrócić do hostelu.
Quebrada de las Conchas
O ile bardzo przyjemnym akcentem na ulicach Cafayate jest całkiem spora liczba kręcących się po nich osłów, o tyle trafienie osła w pokoju wieloosobowym w hostelu nie jest już taką przyjemną atrakcją. Korzystając z tej szczególnej gałęzi hotelarstwa należy liczyć się z pewnymi kompromisami i zrezygnować z pewnych komfortów i wygód, które jednak zostają wynagrodzone przez wymierną korzyść ekonomiczną związaną z dokonanym wyborem. W większości przypadków spotyka się bardzo miłych, sympatycznych i bezproblemowych ludzi, jednak zdarzają się i wyjątki. Czasem zdarza się jednak osoba która chrapie, ktoś kto głośno się zachowuje kiedy inni śpią lub też mówi do siebie lub do innych w nocy. Czasami można też spotkać osobę która nie ma za grosz taktu i zamęcza cię monologami na tematy dotyczące swojego jałowego życia, które nieelegancko mówiąc nie mogłyby obchodzić cię mniej, nie reagując przy tym nawet na słowa „dość”, czy „wystarczy”. Innym razem znowu trafia się ktoś kto w nocy wchodzi do pokoju kiedy wszyscy śpią i zapala światło.
Tres Castillos - Quebrada de las Conchas
Nestor był osobliwym przypadkiem hybrydy, zgrabnie łączącej w sobie wszystkie wyżej wymienione przypadłości. Kiedy wróciłem z łazienki zobaczyłem śniadego bruneta siedzącego na moim łóżku, pogrążonego w rozmowie z Pablo. Przedstawił się jako Nestor, nauczyciel z Rosario. Ponieważ jego opowiadania bardzo szybko zaczęły się zapętlać i zaczął opowiadać od nowa te same historie tylko używając innych słów zamarkowałem kolejne wyjście do łazienki w nadziei że wyżyje się na Pablo, którego aktywność w rozmowie ograniczała się do potakiwania od czasu do czasu znad ekranu laptopa. Niestety kiedy wróciłem z łazienki z przykrością stwierdziłem że Nestor nadal siedzi na moim łóżku. Pierwsze dwa razy starałem się powiedzieć mu grzecznie że chcę się już położyć, za trzecim razem powiedziałem mu że zajmuje mi miejsce. 
Malowniczy widok w Quebrada de las Conchas
Kolejny raz nie strzępiłem już języka i po prostu się położyłem spychając go nogami. Z przerażeniem obserwowałem jak przesiadł się na krawędź łóżka nie przerywając swojej szalenie nudnej opowieści. Po jakimś czasie wstał, ale minęło kilkanaście dobrych minut zanim w końcu zdecydował się przerwać monolog i wyjść na podwórze, gdzie jakaś grupa hipisów urządzała sobie małą imprezę. W przeciwległej stronie pokoju spały dwie Francuzki. Jedna z nich po kąpieli w pobliskim wodospadzie została ukąszona w nogę przez bardzo dziwnego komara. Jej kostka wyglądała jak u ludzika ze znaku firmowego Michelin. Każdy zajrzał do swojej apteczki w poszukiwaniu maści czy środków przeciwbólowych. Wszyscy też zgodnie stwierdziliśmy że pierwszą rzeczą jaką musi zrobić rano to udać się do lekarza na konsultacje. 
Kolejne warstwy skalne - Quebrada de las Conchas
Pod wpływem widoku nogi Francuzki i biorąc pod uwagę nieszczelne okna bez moskitier i hurtowe ilości komarów każdy poświęcił kilka minut swojego życia na wsmarowanie w każdy odsłonięty kawałek ciała środka odpędzającego komary. Chwilę porozmawialiśmy z Pablo i każdy poszedł spać. Historia mogłaby się skończyć na tym gdyby nie Nestor, który przyszedł i zaświecił główną lampę. Kiedy skończył imprezować na zewnątrz wrócił ponownie zapalając światło. Łóżka piętrowe w naszym hostelu były nienaturalnie wysokie, tak że górny poziom zaczynał się mniej więcej na wysokości lekko powyżej dwóch metrów. Jednak konstruktor zdawał sobie z tego sprawę i gdyby ktoś miał trudności z dostaniem się na górę przewidział odpowiednią drabinę. 
Quebrada de las Conchas
Jednak nie przewidział że jego konstrukcji będą używać takie osobistości jak Nestor. Nie zważając na drabinę rozpoczął walkę z łóżkiem, z podobną werwą z jaką himalaista rozpoczynałby zimowe podejście na Czogori. Obawy stają się faktem. Nestor okazuje się być kiepskim wspinaczem. W końcu jednak udaje mu się wdrapać na szczyt. Jednak to nie koniec atrakcji, ponieważ nagle nachodzi go ochota żeby posłuchać muzyki, i robi to jak mu się wydawało, dość cicho. Puszczają mi nerwy i zwracam mu uwagę. Obrażony wyłącza odtwarzacz w telefonie i zaczyna się przewracać z boku na bok. W końcu dochodzi do wniosku że na zewnątrz było mu lepiej. Siada na krawędzi łóżka i zastanawia się jak z niego zejść. Jest wysoko. Oczywiście drabiny nie bierze nawet pod uwagę. Jest ciemno. Nestor wpada na genialny pomysł. Skoczy i rozświetli sobie podczas lotu drogę fleszem z aparatu fotograficznego. 
El Sapo, czyli ropucha - Quebrada de las Conchas
Wdraża swój plan w życie. Jednak plan wbrew jego oczekiwaniom okazuje się mizerny.  Nestor spada jak cegła, z hukiem uderza o ziemię i zwija się kilka minut z bólu na ziemi trzymając się za nogę. Kiedy po południu płaciliśmy irokezowi za hostel nie mogliśmy się spodziewać że w cenie pokoju jest bilet na teatr jednego aktora. W końcu Nestor podczołguje się do jednego z łóżek i z trudem się podnosi. O ile na widok spuchniętej nogi Francuzki każdy zaoferował się pomocą, to na widok spuchniętej nogi Nestora nikt nie ma ochoty zareagować. Klnąc na czym świat stoi, wychodzi z pokoju na dwór. Na szczęście to był ostatni raz kiedy widzieliśmy Nestora.
Mirador Tres Cruces - Quebrada de las Conchas
Nazajutrz po dokonaniu aprowizacji w jednym z supermarketów, oraz zakupieniu odpowiedniej ilości empanadas udaliśmy się do wskazanego przez informację turystyczną biura podróży. Czekając na przyjazd samochodu z przewodnikiem udałem się do toalety. Kiedy wróciłem do Pablo ciężko było mi ukryć zdziwienie, ponieważ właśnie rozmawiał z Lucasem i Brendą, parą z którą dwa dni wcześniej mieliśmy okazję wspólnie zwiedzać ruiny Quilmes. Teraz okazało się że wykupiliśmy dokładnie tą samą wycieczkę w tym samym biurze podróży i na tą samą godzinę. Wspólnie udajemy się na zwiedzanie jednego z piękniejszych wąwozów w Argentynie, Quebrada de las Conchas, który wpisuje się w Valles Calchaquíes. 
Amfiteatr - Quebrada de las Conchas
Naszym oczom jawią się skały w pełnej gamie kolorów. W zależności od zawartości żelaza i innych pierwiastków, w każdej kolejnej warstwie skalnej można podziwiać inny kolor. Razem dają niesamowite wrażenie tęczowej smugi. W całej Quebrada de las Conchas dominuje jednak czerwień. Odwiedzamy również naturalny "amfiteatr". Nazwana tak dzięki swojej niesamowitej akustyce część wąwozu staje się rok rocznie areną festiwalu piosenki ludowej. Po wielu godzinach podziwiania wspaniałych kolorów skał oraz ich niepowtarzalnych kształtów ponownie rozdzielamy się na dwie grupy. Pablo i ja zostajemy na ostatnim przystanku wycieczki, Lucas i Brenda natomiast wracają do Cafayate. Żegnamy się po raz kolejny przy wąskim wąwozie o nazwie Garganta del Diablo. Nie jest to jedyne miejsce w Argentynie pod tą nazwą. Swoją Gargante ma region Misiones w Puerto Iguazu, swoją ma również region Jujuy w okolicach Tilcara. Zdaniem naszego indiańskiego przewodnika to jest właśnie oryginalna i jedyna prawdziwa Garganta. To samo zresztą słychać z ust mieszkańców innych regionów w których jest atrakcja naturalna nazwana Diabelską Gardzielą. Podczas gdy czekamy na autobus wąwóz powoli się wyludnia i wypełnia ciemnością.

Ucieczka z Buenos Aires


Plaza 9 Julio - Salta
Całe Buenos Aires oblepione jest plakatami zachwalającymi zalety regionu, z dopiskiem „przyjedź do Salty”, który wabi porteños do wyrwania się ze szponów wielkiego miasta. A oni przyjeżdżają. Mieszka tu ponad pół miliona ludzi, co daje miastu ósme miejsce pod względem liczby ludności w Argentynie. Salta jest dla większości odwiedzających punktem obowiązkowym ze względu na niesamowity klimat, serdecznych i przyjemnych mieszkańców, uroczą kolonialną architekturę, niespotykany poziom bezpieczeństwa, zieleń oraz otoczenie. To wszystko wabi turystów jak magnes. Dlatego jeżeli mielibyśmy się na siłę doszukiwać wad tego miasta to jedną z nich na pewno byłaby duża ilość odwiedzających. Ale jak to już w życiu trzeba przywyknąć, niestety najlepszymi rzeczami musimy się czasami dzielić z innymi. 
Plaza 9 Julio - Salta
Do miasta docieram w nocy zmęczony i znużony, w lekkim kryzysie. Zostajemy przydzieleni z Pablo do różnych pokojów. Otwieram cichutko drzwi do swojego pokoju, lecz zaczynają stawiać opór. Pcham mocniej, ale nic z tego. Po chwili drzwi otwiera mi zarośnięty jak goryl brunet z fryzurą przypominającą afro, w podkoszulku który nie jest w stanie okiełznać włosów na klatce piersiowej. Wlepia we mnie zaspany wzrok i uprzejmie uchyla zapraszającym gestem drzwi. Po wejściu zauważam gdzie leżał, i to dosłownie problem z otwarciem drzwi. Otóż przy samym wejściu do pokoju leży rzucony materac na którym leży krótko ostrzyżona dziewczyna z kolczykami w brwiach i w nosie. 
Iglesia San Francisco w dzień - Salta
Po chwili goryl kładzie się obok niej. Przez chwilę myślę że trafiłem do przeludnionego pokoju, ponieważ jest Wielkanoc. Lecz kiedy tylko wzrok przyzwyczaił się do ciemności zauważyłem że są dwa wolne łóżka. Goryl z dziewczyną postanowili po prostu przenieść materac na ziemię w przypływie ułańskiej fantazji, prawdopodobnie ponieważ uważali, że spanie na ziemi uczyni z nich bardziej zatwardziałych i nonkonformistycznych hipisów. Omijam materac, żeby wejść w stertę porozrzucanych w chaosie ubrań, książek i kosmetyków. Zaczynam podejrzewać, że mój nowy sąsiad z dolnego łóżka w przypływie desperacji wysadził się granatem, czym można by usprawiedliwić panujący przy jego legowisku rozgardiasz. Rozkładając swoje rzeczy na łóżku, przypadkowo rozdeptuje czyjąś szczoteczkę do zębów. Wtedy goryla z dziewczyną nachodzi ochota na konwersacje. Okazuje się że goryl jest Argentyńczykiem a jego dziewczyna Francuzką. Wymieniam parę zdań z uprzejmości po czym udaję się w poszukiwaniu wolnego prysznica. Jest po pierwszej, więc znajduję go dość szybko. Po powrocie moi nowi znajomi znowu atakują mnie konwersacją. 
Parco San Martin - zielone płuca Salty
Rozbudziwszy się, goryl otwiera sobie piwo i zaczyna je powoli sączyć. Dziewczyna tłumaczy że zrobili sobie krótką sjestę i za jakieś dwie godzinki zamierzają wyjść na miasto. Ostatnią rzeczą na jaką miałem ochotę była rezygnacja z wyczekiwanego z utęsknieniem snu, więc grzecznie odmawiam. Kiedy gorylowi kończy się piwo, kończą się też tematy do rozmów. Wreszcie idę spać. Postanawiam z samego rana spytać Pablo czy są wolne łóżka w jego pokoju.
Rano tuż po śniadaniu udaje się zamienić pokoje. W lepszych nastrojach postanawiamy przed zwiedzaniem oddać się czynnościom administracyjnym. W recepcji znajdujemy ulotkę pralni wraz z mapką jak do niej dojść. 
Katedra na Plaza 9 Julio - Salta
Pakujemy ubrania w wory i po oddaniu ich do pralni idziemy zrobić rekonesans po mieście. Przechodząc przez zatłoczony Paseo Florida, pasaż z różnymi międzynarodowymi sklepami sieciowymi oraz modnymi butikami, zwracam uwagę że praktycznie na każdym rogu da się zauważyć obecność policji. Na samym pasażu ustawione są nawet stojące na podwyższeniu miradores, czyli punkty obserwacyjne z których dobrze widać cały patrolowany obszar. Dzięki takiej wszechobecności munduru turyści mogą się tu poczuć naprawdę bezpiecznie. Pablo czyni honory nawigatora po mieście, ponieważ nie dalej jak tydzień temu przyleciał z Buenos Aires właśnie do Salty i miał już okazję zwiedzić miasto. Po jakimś czasie zaczynamy używać mapki z pralni, ponieważ zauważamy że jest ona dokładniejsza niż nasza mapka z przewodnika. Podziwiamy wspaniałą architekturę kolonialną Plaza 9 Julio, oraz przyległą katedrę. Następnie udajemy się do najładniejszego kościoła jaki widziałem dotychczas w swojej podróży Iglesia San Fransisco.
Iglesia San Francisco tym razem w nocy - Salta
Przekonuję się że Salta jest małym, pięknym i uroczym miastem. Panuje tu świetna atmosfera, i ludzie są naprawdę inni niż w dużych miastach. Nad całością góruje Cerro San Bernardo, góra na którą można dostać się za pomocą kolejki linowej, której stacja znajduje się przy Parco San Martin. Jeżeli już wspominamy o parkach, to jest ich w Salcie mnóstwo. Dzięki nim miasto jest zielone i sprzyja spędzaniu czasu na wolnym powietrzu, integrując w ten sposób swoich mieszkańców i zacieśniając więzi społeczne. 
Po odebraniu rzeczy z pralni wracamy do pokoju. Segregując rzeczy poznaję mojego nowego współlokatora. Wyglądający trochę jak latynoska odmiana szczupłego Johna Travolty z długimi włosami mężczyzna przedstawia się jako Oscar. W trakcie rozmowy okazuje się że Oscar wraz z kolegą od trzech miesięcy mieszkają w tym sześcioosobowym pokoju w hostelu. Dotychczas mieszkał w Buenos Aires, ale nie był tam szczęśliwy. Buenos Aires zaczęło go męczyć. Nie podobała mu się anonimowość mieszkańców, powierzchowność kontaktów międzyludzkich, fakt że każdy cały czas gdzieś biegał bez celu i niski poziom bezpieczeństwa. W zasadzie wymienione przez Oscara cechy można przypisać większości dużych miast. 
Kolejka linowa na Cerro San Bernardo - Salta
Postanowił zaryzykować wszystko, rzucić pracę i przenieść się do Salty. Kiedy odwiedzał wielokrotnie to miejsce został zauroczony serdecznością i nastawieniem mieszkańców, poczuciem bezpieczeństwa i urokiem samego miasta. Jego marzeniem jest otworzyć w Salcie do spółki z kolegą sklepu z odzieżą męską. Postanowił całkowicie odmienić swoje życie, ponieważ nie był szczęśliwy w poprzednim. Dlatego też wraz z Pablo szczerze życzymy mu sukcesu. Porozmawiawszy na wiele frapujących nas tematów życiowych decydujemy się wszyscy na małą popołudniową sjestę. Mi wystarcza godzinka, ale Pablo jest zmęczony więc postanawia spać dalej. Udaję się na miasto w poszukiwaniu oryginalnego magnesu na lodówkę do kolekcji dla mojej żony. 
Stoisko z przyprawami na miejskim targowisku - Salta
Przechodząc po raz kolejny po sklepach z pamiątkami na Paseo Florida wybrzydzam strasznie nie mogąc znaleźć niczego co by mi się spodobało. Kiedy po wyjściu z kolejnego sklepu idę zamyślony wpatrując się w witryny słyszę gwizdy. Podnoszę głowę i w gwiżdżącym na mnie dryblasie rozpoznaję Lucasa. Cóż za przypadek sprawia że po raz trzeci się spotykamy w podróży. Właśnie przyjechali z Brendą prosto z Cafayate i rozglądają się za hostelem. Ponieważ w naszym pokoju są akurat dwa wolne łóżka zabieram ich do hostelu. Zostawiam ich w pokoju żeby spokojnie się rozpakowali i odświeżyli. Kiedy Pablo się obudzi będzie miał niemałą niespodziankę. Sam wypuszczam się po raz kolejny na miasto w poszukiwaniu magnesu. 
Miejskie targowisko - Salta
Zbaczam z głównego pasażu w jedną z bocznych uliczek by odkryć różnorodność Salty. Udaje mi się znaleźć sporych rozmiarów targowisko pod dachem, wraz z licznymi barami serwującymi lokalne potrawy. Modne butiki na przestrzeni jednej przecznicy ustępują miejsca otwartym warsztatom ślusarskim, sklepom z akumulatorami, butlami z gazem oraz obwoźnym straganikom na kółkach serwującym przekąski. 
W jednym ze sklepów z wyrobami rzemieślniczymi niedaleko fantastycznie oświetlonego w nocy Iglesia San Francisco znajduję wreszcie odpowiadający mi estetycznie magnes. Po tryumfalnym powrocie do hostelu zastaję cały pokój z zażartej dyskusji na temat wad życia Buenos Aires. Ponieważ jestem jedyną osobą w towarzystwie która się tam nie urodziła i nawet nie mieszkała, ograniczam się raczej do wysłuchiwania argumentów. Jednak jak wcześniej wspomniałem argumenty przytaczane przez rozmówców, dałoby się podciągnąć pod większość dużych miast. 

Punkty usługowe na ulicach Salty
Kiedy dyskusja zaczyna wygasać, robi się już późno. Brenda, Lucas i Oscar postanawiają pójść w objęcia Morfeusza, podczas gdy my z Pablem idziemy na kolację do restauracji o nazwie Los Gauchos. Jest to pożegnalna kolacja, ponieważ nazajutrz kończymy wspólną podróż i każdy jedzie w swoją stronę. Pablo do Cachi, ja wraz z Lucasem i Brendą do prowincji Jujuy. Naszym pierwszym celem będzie Purmamarca, mikroskopijnych rozmiarów klimatyczne miasteczko indiańskie otoczone wzgórzami o siedmiu kolorach.


Serdecznie zapraszam do lektury kolejnej części relacji z prowincji Jujuy.
[Link]

Komentarze

  1. Bardzo ciekawe. Intrygowała mnie bardzo sprawa interaktywnego muzea wina :). Na tyle mnie intrygowała, że też poczułem rozczarowania jak przeczytałem, że ta interaktywność nie przekształciła się na żadną degustację.
    A tak a propos pochodzenia: ile razy mi się zdarzyło we Włoszech powiedzieć, że mieszkam in Polonia a usłyszeć, że też były a Bologna i bardzo im się podobało !
    A kończąc, ta Quebrada de las Conchas robi naprawdę niesamowite wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy i interesujący blog, zachęca do czytania :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Drachenwand – Ściana Smoka

Pełen rozmaitych atrakcji dzień w stolicy Austrii zbliżał się niechybnie ku końcowi. Posiliwszy się sznyclem z nieśmiertelną w niektórych kręgach sałatką ziemniaczaną i odmówiwszy sobie dodatkowej porcji kalorii pod postacią tortu Sachera, pełen energii opuściłem Wiedeń udając się wraz z przyjaciółmi do Salzkammergut. Jak się później okazało oszczędzenie sobie tortu Sachera było nienajgorszym pomysłem, ponieważ deficyt kaloryczny nadrobiliśmy przyjmując znaczną ilość pochodzących ze Szkocji wysokokalorycznych destylowanych płynów ze słodu jęczmiennego. Następnego ranka wstaliśmy rano i nieco chwiejnym acz zdecydowanym krokiem podążyliśmy do okna żeby sprawdzić panujące na zewnątrz warunki pogodowe. Po sprawdzeniu prognoz, zdecydowaliśmy że mimo tego, że w nocy spadło trochę deszczu pójdziemy w góry. Cel wycieczki został wybrany już wcześniej, a była nim znajdująca się w Mondsee góra Drachenwand. Nazwę tej liczącej 1060 m n.p.m. góry przetłumaczyć można jako „ściana smoka”.

Dubai Fashion Week

  - Modelki to kościste suki, zajmują mało miejsca – wysyczała przez zaciśnięte w złośliwym uśmiechu zęby Melissa, po czym uznała że możemy przejść do następnego punktu dyskusji. Zrezygnowany kiwnąłem głową i zapisałem jej uwagę w notatniku w nieco zmienionej formie. Siedzieliśmy w ładnie zaprojektowanej, ale pozbawionej światła dziennego salce konferencyjnej, omawiając szczegóły organizacji Dubai Fashion Week, największego wydarzenia w świecie mody w regionie Bliskiego Wchodu i Afryki. Byliśmy współodpowiedzialni za organizację tego wydarzenia drugi rok z rzędu, lecz tym razem sponsorzy okazali się być mniej hojni przez co zostały ustanowione pewne limity na wydatki, z którymi podczas poprzedniego eventu nikt zdawał się nie liczyć. Jak się okazało pierwszymi osobami które miały paść ofiarą skutków okrojonego budżetu miały zostać właśnie modelki, które przylatywały pracować na pokazach mody, będących oczywiście głównym punktem programu tygodnia mody. Zgodnie z decyzją Melissy, zarówno

Krzemowa Dolina

  - Polecę z tobą! Słyszę w odpowiedzi na swoja wymówkę do przedwczesnego zakończenia imprezy o trzeciej nad ranem. Za kilka godzin musze stawić się na lotnisku, żeby odprawić się na samolot zabierający mnie na Maltę. Z czarującym uśmiechem na twarzy swoja chęć dołączenia do wycieczki deklaruje Sean. Średniego wzrostu brunet o Sycylijskich korzeniach jest moim klientem z amerykańskiej agencji eventowej. Znajdujemy się w barze na górnym pokładzie legendarnego statku liniowego Queen Elisabeth 2, który oprócz bycia świadkiem wielu zamorskich podroży możnych tego świata, w 1982 roku miał również swój mały epizod wojenny transportując brytyjskie wojska ekspedycyjne na Falklandy. Po przejściu na emeryturę, Queen Elisabeth 2 udaje się na zasłużony odpoczynek w terminalu wycieczkowym w porcie w Dubaju, gdzie zostaje przekształcony w luksusowy hotel. Impreza, na której jesteśmy to zwieńczenie tygodniowego eventu, rozpoczynającego się od mojego najdłuższego, trwającego niemal czterdzieści godz