- Polecę z tobą! Słyszę w
odpowiedzi na swoja wymówkę do przedwczesnego zakończenia imprezy o trzeciej
nad ranem. Za kilka godzin musze stawić się na lotnisku, żeby odprawić się na
samolot zabierający mnie na Maltę. Z czarującym uśmiechem na twarzy swoja chęć dołączenia
do wycieczki deklaruje Sean. Średniego wzrostu brunet o Sycylijskich korzeniach
jest moim klientem z amerykańskiej agencji eventowej. Znajdujemy się w barze na
górnym pokładzie legendarnego statku liniowego Queen Elisabeth 2, który oprócz
bycia świadkiem wielu zamorskich podroży możnych tego świata, w 1982 roku miał również
swój mały epizod wojenny transportując brytyjskie wojska ekspedycyjne na
Falklandy. Po przejściu na emeryturę, Queen Elisabeth 2 udaje się na zasłużony
odpoczynek w terminalu wycieczkowym w porcie w Dubaju, gdzie zostaje przekształcony
w luksusowy hotel.
Impreza, na której jesteśmy to zwieńczenie
tygodniowego eventu, rozpoczynającego się od mojego najdłuższego, trwającego
niemal czterdzieści godzin dnia pracy w roku. Organizujemy go co roku dla ponad
czterystuosobowej grupy najlepszych sprzedawców pewnej firmy z Krzemowej
Doliny.
Jestem skrajnie wyczerpany a
ostatnio spałem dłużej niż cztery godziny w jednym ciągu ponad tydzień temu.
Dlatego tez nawet mała ilość spożytego alkoholu sprawia ze przyjemnie szumi mi
w głowie. Zarówno wieczór jak i pozostała cześć eventu zakończyła się pełnym sukcesem,
dlatego wraz z klientami hucznie świętujemy to wydarzenie. Chwile wcześniej
impreza lekko wymyka się spod kontroli, kiedy grupa lekko pijanych kobiet
energicznie próbuje ze mnie zerwać ubranie. W efekcie wytracają mi z ręki
kieliszek z czerwonym winem, które obficie wylewa się na mój biały podkoszulek.
Początkowy entuzjazm szybko zmienia się w rozczarowanie zainteresowanych kiedy
okazuje się że mam koszulkę na zmianę, a czas potrzebny na przebranie się lekko
ostudza temperamenty kobiet. Wracam do baru, ubrany tym razem na czarno. Sean
wykrzykuje do reszty ze lecimy na Maltę i pyta kto jeszcze chce się zabrać.
Wszyscy są zainteresowani, jednak jest to entuzjazm z rodzaju tych które uchodzą
nad ranem wraz obniżającym się poziomem alkoholu w krwiobiegu. Godzinę później
udaje się po odprawieniu wszystkich bezpiecznie do hotelu wrócić do domu, wziąć
prysznic i przebrać się przed lotem. Wygląda na to ze wyśpię się innym razem.
- Nie wierzę że tego nie
zabezpieczyli! Widziałeś jak było brudno!? Nicole ma podniesione ciśnienie po
zakończonej inspekcji. Jedziemy właśnie na spotkanie robocze z zespołem naszego
klienta. Inspekcja statku QE2 nie przebiegła do końca pomyślnie. Ogólnie rzecz
biorąc złym pomysłem jest zabieranie końcowego klienta na inspekcję miejsca
eventu kilka dni przed samym eventem, jeżeli nie ma doświadczenia w branży.
Zazwyczaj miejsca w których produkuje się event nie wyglądają olśniewająco
nawet na kilka godzin przed eventem. Jeżeli klientem jest agencja eventowa,
wtedy łatwo wytłumaczyć co będzie gdzie w pustym miejscu, a wyobraźnia
wzmocniona doświadczeniem dołoży w te miejsca struktury i odpowiednie
oświetlenie. Niestety w tym wypadku ze względu na dosyć szczególne miejsce
organizowania eventu klient uparł się na wczesną inspekcję i musieliśmy się
zgodzić. Próżno wyjaśniać że w tych warunkach klimatycznych pokład był brudny i
porysowany ponieważ wykonanie cyklinowania przy wilgotności bliskiej
dziewięćdziesięciu procent i temperaturach przekraczających w ciągu dnia
czterdzieści stopni w cieniu na kilka dni przed eventem mija się z celem. Tak
samo układanie struktur z dużym wyprzedzeniem spowoduje że osiądzie na nich
mało estetyczny pył, a ostre słońce sprawi że sukno okalające rusztowania i
scenę spłowieje i będzie wyglądało na stare i zaniedbane. Ale klient nie musi o
tym wiedzieć. Nie jest ekspertem, od takich rzeczy ma nas. Nie wyszło najlepiej
i teraz jesteśmy na cenzurowanym. Trudno. W każdym razie Nicole jest zła,
ponieważ współpracujemy z tym klientem po raz piąty i zasłużyliśmy sobie na
mały kredyt zaufania. Nicole jest jedną z osób z którymi najczęściej tworzymy
zespół. Pracowaliśmy razem przy tylu projektach, że nie potrzebujemy specjalnie
ustalać kto robi co, ponieważ znamy się jak łyse konie. Ta krótko ostrzyżona
niewysoka blondynka z Niemiec, ma w swoim charakterze bardzo niewiele z kraju z
którego pochodzi. Przez kilka lat mieszkała i pracowała w Grecji. Nie tylko
nauczyła się tam płynnie mówić po
grecku, ale i wchłonęła miejscową kulturę i obyczaje. W odróżnieniu do
stereotypowego Niemca, nie ma w asortymencie swoich cech charakteru punktualności,
skrupulatności i organizacji wszystkiego pod linijkę. Jest do szpiku kości
śródziemnomorska, i czasami aż nazbyt wyluzowana. W miejscu metodycznego
planowania u Nicole występuje żywiołowość i spontaniczność. Paradoksalnie to
właśnie ten kreatywny chaos i bijąca od niej pozytywna energia tworzą z niej
asa fazy operacyjnej projektu. Zawsze wnosi do projektu entuzjazm i
nieprzewidywalność. Obecnie pracujemy nad jednym z najważniejszych eventów w
sezonie. Jest to coroczny projekt incentive dla najlepszych sprzedawców lidera
branży IT z Doliny Krzemowej. Znamy klienta bardzo dobrze, podobnie zresztą jak
i klient nas. Jest to piąta edycja tego eventu organizowana przez nas. To
świetna sprawa, natomiast coraz ciężej jest nam zaskoczyć ich czymś nowym, a
takie są właśnie oczekiwania. Każda kolejna edycja musi całkowicie przyćmić
poprzednią. Do tej pory zawsze tak było i teraz oczekiwania są podobne. Klient
płaci dużo, a wymaga jeszcze więcej. Nie mamy praktycznie żadnych ograniczeń
budżetowych, które są zmorą większości projektów. Z jednej strony
nieograniczony budżet rozwiązuje ręce, natomiast olbrzymia presja z nim
związana ponownie je krępuje. Wraz z Nicole od kilku lat tworzymy niezmiennie
trzon zespołu projektowego. Jednak ze względu na złożoność projektu i konieczność
obecności członka zespołu w różnych miejscach jednocześnie udało nam się
wynegocjować z szefostwem dodatkową osobę do pomocy. Co roku jest to inny
członek zespołu, a w tym roku padło na Lakshanę. Pochodzące ze Sri Lanki
Lakshana nie ma dużego doświadczenia operacyjnego i przy pracy z klientem,
natomiast jej skrupulatność i pracowitość bardzo pomaga przy wszelkich
kwestiach back-office, takich jak zarządzanie rezerwacjami usług czy
sporządzanie planu transferów lotniskowych. Są to czynności żmudne i
czasochłonne, jednak każdy projekt wymaga przygotowania odpowiedniego zaplecza
organizacyjnego. Wedle zasady wziętej żywcem z walk gladiatorów, im więcej potu
na treningu, tym mniej krwi na arenie. Im więcej efektywnego wysiłku włoży się
w skrupulatną organizację, tym mniej rzeczy pójdzie nie tak w trakcie projektu,
a w fazie wykonawczej można się ograniczyć już na gaszeniu doraźnych pożarów,
wynikających ze zdarzeń których nie dało się przewidzieć. Niewiele osób zdaje
sobie sprawę jak wiele mrówczej pracy trzeba wykonać w okresie poprzedzającym
event, tak by wszystko poszło gładko i płynnie. Dlatego obok osób z
doświadczeniem bitewnym na pierwszej linii frontu pracy z klientem, równie
ważne jest posiadanie w zespole osób które przygotowują fundamenty pod sukces
projektu, stanowiąc jego zaplecze administracyjne. Nasz samochód wjeżdża właśnie na efektowny
podjazd hotelu Al Qasr, gdzie wita nas podjazd ozdobiony rzeźbami złotych koni.
Hotel jest elementem kompleksu Madinat Jumeirah i jest po prostu fantastyczny.
Motywem przewodnim nawiązuje do złotych czasów cywilizacji arabskiej, a
niektóre elementy wystroju wnętrz w mało dyskretny sposób puszczają oko w
kierunku takich pereł architektury jak Alhambra. Wszystko opływa luksusem, ale
jest to luksus dyskretny, stonowany i elegancki. Al Qasr stanowi przyjemny
kontrast dla swojego starszego brata Burj Al Arab, gdzie architekci wnętrz poszli
bezkompromisowo w stronę luksusu, zapominając o owinięciu go w subtelną otoczkę
niekoniecznie dyskretnej elegancji. Al Qasr w odróżnieniu od Burj Al. Arab nie
krzyczy do nas ociekającymi wszędobylskim złotem suitami w obscenicznym
połączeniu kolorów niebieskiego, czerwonego i fioletowego. W pogoni za luksusem
zapomniano nieco w Burj Al Arab o dobrym guście, co nie oznacza wcale że hotel
nie znalazł całej rzeszy majętnych adoratorów swojego stylu. Kompleks Madinat
Jumeirah jest dość rozległy, a dodatkowo został właśnie wzbogacony o kolejny
hotel Al Naseem. Niemniej jednak po wielu latach współpracy z grupą Jumeirah
zarządzającą między innymi właśnie tym kompleksem hotelowym bez problemów
poruszamy się po labiryntach korytarzy i ogromnych przestrzeni znajdując drogę
do centrum konferencyjnego. W sali oświetlonej światłem dziennym wpadającym
przez okna od podłogi po sam sufit, przy dużym stole konferencyjnym siedzi
kilkanaście osób. Większość z nich to osoby młode, zazwyczaj zaraz po
trzydziestce. Są to event managerowie jednej z większych amerykańskich agencji
obsługującej wyjazdy firmowe. Część osób udaje mi się rozpoznać od razu, część
rozpoznaje mnie zanim ich zauważę, lecz widzę również kilka nowych twarzy. Kierownikiem
zespołu jest Chris. Ten niewysoki, sympatyczny brunet ze szpiczastą bródką
towarzyszy nam od samego początku współpracy. Chris jest duszą towarzystwa, ma bardzo
dobre stosunki z całym zespołem i wszędzie go pełno. Żeby za jego obecnością
szło coś więcej niż humor i dobra atmosfera w zespole ciężko powiedzieć, ale
Chrisa po prostu nie da się nie lubić. Kolejnym stałym członkiem zespołu jest
specjalistka od F&B (food and beverage), czyli wszystkiego związanego z
cateringiem, restauracjami i posiłkami, jest Ozzie. Ta niewielkiego wzrostu,
imponującej postury czarnoskóra kobieta jest postrachem całego zespołu i jedną
z osób najtrudniejszych osób do współpracy jakie spotkałem w swojej karierze.
Kiedy ją bliżej poznać, okazuje się mieć również bardziej empatyczną i
serdeczną część osobowości. Niestety niewielu osobom starczy wytrwałości,
cierpliwości i chęci by się tego dowiedzieć. Ozzie jest apodyktyczna, agresywna
i bardzo nieprzyjemna w obyciu. W poprzednich latach zdarzało mi się widzieć
jak doprowadzała swoim zachowaniem do płaczu nie tylko osoby ze swojego
zespołu, pracowników restauracji z których korzystaliśmy, ale również jedną z
naszych koleżanek z zespołu. Jest szalenie wymagająca, niecierpliwa i często po
prostu chamska. Po wspomnianym powyżej incydencie postanowiliśmy, że
podlegającą Ozzie działką F&B zajmę się osobiście sam. Na współpracę z
takimi klientami jak Ozzie też są sposoby. Przede wszystkim trzeba bardzo
dobrze zrozumieć od początku współpracy jej oczekiwania i wyjaśniać cierpliwie
wszelkie wątpliwości. Jeżeli mamy do czynienia z profesjonalistą i przy tym
doświadczonym weteranem jak w przypadku Ozzie, właściwe zrozumie i
interpretacja oczekiwań pozwala uniknąć większości sytuacji w których może
dojść do wybuchu. Jednak nie wszystkie miny można rozbroić, dlatego ważne jest
aby w kontaktach zachować spokój i nie brać do siebie ataków ad personam. Łatwo
powiedzieć, trudniej wykonać. Kiedy Ozzie wchodzi do pomieszczenia, swoim
sposobem poruszania się oraz marsową miną przypomina szarżującego byka gotowego
do ataku. Jedynym sposobem na taką osobę wydaje się być profesjonalizm i bardzo
dobre przygotowanie. W połączeniu z łagodną stanowczością, takie podejście nie
daje łatwych pretekstów do wybuchu. Dużo łatwiej robi się kiedy już udowodnimy
takiej osobie że jesteśmy godni zaufania i przynajmniej w części dostajemy
wolną rękę. Zanim jednak zapracuje się na taki status trzeba swoje przecierpieć.
Wśród znajomych twarzy wyławiam Sean ’a. Z poprzednich lat zapadły mi w pamięci
raczej momenty wspólnego imprezowania niż jakiejś owocnej współpracy. Ale Sean
podobnie jak Chris zalicza się do grona osób z którymi świetnie się dogaduję.
Dyrektorem całego projektu z ich strony jest Jennifer. Blondynka po czterdziestce, trzyma się
ścisłej diety wegańskiej i nie pije alkoholu. To bardzo pozytywne cechy chyba
że weźmiemy pod uwagę niezliczone degustacje menu w restauracjach na które ją
zabierałem dotychczas. Były one szczególnie bezcelowe we wszelkiego rodzaju
restauracjach specjalizujących się w owocach morza oraz steakhouse’ ach, gdzie
zamiast specjalności lokalu próbowaliśmy sałatek. W tych ostatnich szczególnie
groteskowo wyglądały degustacje win i parowanie ich z potrawami. Generalnie
wyglądało to tak że na wyjściu służbowym musiałem służyć Jennifer swoimi
kubkami smakowymi i degustując wszystkie proponowane przez sommelier wina
opisywać jej swoje doznania ze szczegółami. Później umówiliśmy się tak że po
prostu zostawiała wybór wina mi, ponieważ i tak opierała się na mojej opinii. W
aspekcie zawodowym Jennifer była bardzo rzeczowa i bywała ostra. Doskonale
wiedziała czego oczkuje i nie przebierała w środkach żeby to egzekwować zarówno
od własnego zespołu, jak i od podwykonawców. Dla jednych i drugich była
postrachem. Jednak w sferze osobistej kiedy się rozluźniała pokazywała drugą,
bardziej przyjazną twarz. Kiedy już przywitaliśmy się ze wszystkimi,
podzieliliśmy się na zespoły robocze. Z naszej strony trzy osoby, z ich strony
około dwudziestu. Każdy z naszego zespołu zajmował się kilkoma aspektami
projektu. U nich w zespole każdym aspektem projektu zajmowało się kilka osób.
Zawsze mieliśmy wrażenie że do tego projektu kierownictwo firmy powinno
wyznaczyć jeszcze kilku event managerów. Ale brakowało mocy przerobowych,
ponieważ pozostali koledzy również tonęli w morzu pracy. Tak więc każdy z nas
musiał wykonywać pracę trzech, czasem czterech osób. Tak zresztą było w
większości przypadków. Nicole siedziała z zespołem zajmującym się kolacjami i
rozrywką, Lakshana z zespołem odpowiedzialnym za transport lotniskowy, a ja z
zespołem odpowiedzialnym za wszelkiego rodzaju atrakcje, zajęcia i wycieczki.
Następnie musiałem omówić sprawę transportu eventowego, czyli wszelkich ruchów
logistycznych nie związanych z transferami lotniskowymi z osobnym zespołem. Na
koniec siadam z zespołem Ozzie aby omówić punkt po punkcie wieczór, w którym
uczestnicy zostaną podzieleni na grupy regionalne i pojadą na kolacje do
wybranych restauracji w mieście. Kończymy niewiele przed godziną szesnastą.
Zacząłem pracę o godzinie szóstej na lotnisku doglądając przylotów części
zespołu klienta i przywitać się z Jennifer i jej główną klientka Shawną. A to
znaczy że pierwsze dwanaście godzin ze swojego najdłuższego dnia pracy w roku
mam już za sobą. Ale to dopiero rozgrzewka. Wracamy do biura. Wszystko co
zostało omówione na spotkaniu z klientem trzeba teraz przetworzyć,
usystematyzować, odpowiednio spisać, zaktualizować harmonogramy, wysłać maile
ze zmianami rezerwacji do podwykonawców, odpowiednio poinstruować zespół,
przygotować zmienione instrukcje i zaktualizować kosztorys i budżet w systemie.
Potem tylko sprawdzić czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik na planowany
montaż tej nocy oraz na następny dzień i obdzwonienie wszystkich podwykonawców.
Około godziny dwudziestej jadę do domu żeby się odświeżyć, zjeść coś i przebrać
się. O dwudziestej drugiej znów jestem w hotelu Al Qasr, żeby nadzorować
tworzenie od zera przestrzeni rekreacyjno-wypoczynkowej w restauracji modułowej
przy basenie. To szesnasta godzina mojego dnia pracy. Menedżer restauracji wraz ze swoim personelem
uwija się jak w ukropie. Właśnie zamknęli restaurację dla klientów i
rozpoczynają wynoszenie wszystkich mebli i sprzątanie. Jednocześnie zaczynam
koordynować wjazd osobnych ekip montażowych na teren obiektu. Każda z nich
musiała uzyskać indywidualne pozwolenia i zarejestrować swoje pojazdy oraz dane
członków ekip u ochrony hotelowej. Jak zwykle przy tego typu sytuacjach przy
bramie dochodzi do kłótni między podwykonawcami o to która ciężarówka ma
wjechać pierwsza i rozładować swoje rzeczy. Wiadomo że każdy chce jak
najszybciej zacząć żeby jak najszybciej skończyć i chwilę się przespać. To nie
takie proste. Kolejność jest z góry ustalona, i zależy od tego jakiej ilości
czasu dana ekipa potrzebuje żeby skończyć montaż swojego elementu. I tak mamy
ekipę od gier, która rozstawi automaty do gier arcade, stół bilardowy, stół do
ping ponga, piłkarzyki i stół do air-hockey. Kolejną ekipą jest firma
produkcyjna, która będzie instalować nagłośnienie, sprzęt grający dla DJ’a oraz
oświetlenie. Inna ekipa zamontuje budkę fotograficzną wraz z tłem. Inna znów
zmontuje specjalne stoisko z upominkami dla uczestników w formie butiku.
Następna ekipa zajmie się odpowiednim ułożeniem mebli. W wypadku naszego
lounge’u jest to kombinacja stylowych stołów, stoliczków koktajlowych, krzeseł,
stołków barowych, puf i wygodnych kanap. Jeszcze inna ekipa dostarczy dekoracje
oraz specjalnie na ten cel zbudowane stoiska dla recepcji lounge’u. Jest
godzina dwudziesta czwarta. Konflikt przy bramie udaje się rozładować i
pierwsza ekipa rozkłada już swój sprzęt. Cała procedura jest o tyle
skomplikowana że do restauracji Khaymat Al Bahar znajdującej się w samym sercu
resortu prowadzi bardzo wąska ścieżka pomyślana dla elektrycznych wózków
golfowych a nie dla ciężarówek. Drugą komplikacją jest fakt, że nie dość że
jesteśmy z luksusowym resorcie to droga prowadzi przez najbardziej luksusową
jego część willową Dar Al Masyaf. Żeby podkreślić jak bardzo wyjątkowe i
ekskluzywne jest to miejsce, jedna z willi jest użytkowana przez Szejka Dubaju.
Trzecim problemem jest to że jest środek nocy, więc ciężarówki jadące przy
samych willach muszą jechać z minimalną prędkością i wyłączonymi światłami.
Przerabiam ten temat czwarty rok z rzędu, więc całą procedurę mam już
przećwiczoną i wszystko idzie gładko. Jest godzina druga. Mój dzień pracy trwa
już dwadzieścia godzin. Ekipy zajęły się sobą i akurat nie przychodzą co chwilę
z problemami z cyklu nie mamy prądu, nie wzięliśmy wózka, albo nie wiemy gdzie
i jak coś ustawić. Wreszcie mogę zjeść kanapkę którą kupiłem przed wyjściem z
biura w kawiarni. Przeceniona z wystawy tuż przed zamknięciem, ale smakuje jak
pełnopłatna. Odpalam laptopa żeby sprawdzić jak idą transfery lotniskowe.
Czytam informacje zwrotne pozostawione dla nas przez koordynatorów. Tu ktoś nie
przyleciał, tu przyleciała osoba której nie było na liście. Tu podstawiony
został nie ten samochód co trzeba, tu zatrzymali kogoś do dokładniejszej
kontroli celnej więc spóźnił się na swój transfer i trzeba było użyć samochodu
zastępczego. Komuś zgubili bagaż. Same standardowe problemy. Nie ma niczego co
wymagałoby mojej interwencji, ale i tak dzwonię kolejno do koordynatorów na
każdym z terminali lotniska żeby upewnić się że nie było żadnych problemów. Nie
było, dlatego zajmuje się odpisywaniem na maile. Mimo tego że jest środek nocy
to przez to że mamy pierwszą połowę października wilgotność mocno daje się we
znaki. Para wodna kondensuje się przez różnicę temperatur i gromadzi na
blaszanych elementach struktury modułów restauracji schładzanych od środka
potężnymi klimatyzatorami. Po jakimś czasie z dachu zaczyna kapać a później
niemal lać się woda. Zmywa ze sobą pył osiadły na strukturze. Skapuje na
dopiero co ustawione meble z czyściutkimi poduszkami. Kilku z nich nie udaje
się uratować, resztę trzeba przesunąć i zabezpieczyć, więc wzywam szybko ekipę
i zaczynam już robić to sam. Sytuacja z wodą kapiącą z dachu wydaje się być
opanowana. Próbuję odgadnąć kąt padania promieni słonecznych żeby wskazać
miejsca gdzie mają być ustawione parasole. Kiedy sytuacja wydaje się być
opanowana i wszyscy wiedzą co robić, mam wreszcie chwilę żeby przenieść się na
teren restauracji Shimmers, również znajdującej się na terenie resortu
natomiast zlokalizowanej na plaży hotelu Mina A’ Salam. Jest to miejsce gdzie
wieczorem organizujemy kolację powitalną z rozrywką. Muszę dopilnować montażu
platformy oraz wpuścić kolejne ekipy, które dowiozą sprzęt i meble na ten event.
Ponieważ plaża jest ułożona w ten sposób że cała jej powierzchnia jest lekko
nachylona w kierunku morza, o szóstej rano powinny zjawić się buldożery aby
wyrównać teren, tak by odpowiednia ekipa mogła zacząć układać ogromna platformę
na której staną stoły oraz stacje bufetowe i live cooking na kolację. Przy
samym brzegu morza ma dodatkowo zostać postawiona scena, na której wieczór
gościom umilać będą zespoły taneczne i muzyczne. Kiedy zjawiam się miejscu
spodziewam się zastać pustą przestrzeń. Hotel obiecał zwinąć wszystkie swoje
meble, rozebrać struktury i zostawić plażę pustą tak by zacząć wyrównywanie
terenu i dać odpowiednią ilość czasu. Jest po godzinie czwartej. Jestem na
nogach od dwudziestu dwóch godzin. Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się być
w porządku. Drugi rzut oka natomiast rozbudza mnie uderzeniem gorącej fali
związanej z nagłym wyrzutem adrenaliny. Na części plaży na której za godzinę
mają rozpocząć się prace ktoś, prawdopodobnie przez nieporozumienie, kazał
zostawić bazy do parasoli. Jest ich całe mnóstwo. Sytuacja nie byłaby aż tak
poważna, gdyby nie fakt że każda z nich zakończona jest okazałych rozmiarów
betonowym blokiem zakopanym głęboko w piasku w celu stabilizacji parasoli przy
silnych podmuchach wiatru. Kilkukrotnie próbuję wybrać numery telefonów
wszystkich swoich kontaktów hotelowych. Wszyscy śpią. I słusznie myślę sobie,
ludzie o tej porze śpią. Próbuję zlokalizować jakiegoś szefa zmiany, managera,
lub kogokolwiek kto mógłby przysłać mi kilku pracowników do wykopania i przeniesienia
podstaw parasoli poza obszar naszej niedoszłej platformy. Ale o tej porze nie
jest to łatwe. Muszę dostać się do recepcji hotelu żeby znaleźć night managera.
Jak wcześniej wspomniałem kompleks jest ogromny i w dojście do hotelu i z
powrotem zajęłoby mi za dużo czasu. Udaje mi się zatrzymać jednego z
pracowników przejeżdżających wózkiem golfowym. Jest na tyle miły że podwozi
mnie do recepcji. Tam proszę front desk o rozmowę z night managerem. Chwilę
zajmuje mi wyjaśnienie że nie jestem psychopatą cierpiącym na bezsenność, tylko
nadzoruję montaż instalacji na event w ich hotelach. Spotykam się ze
zrozumieniem i wydaje mi się że nakreśliłem powagę sytuacji i fakt że każde
opóźnienie na tym etapie zagraża organizacji eventu. Proszę o zorganizowanie
kolejnego wózka golfowego żeby podwiózł mnie z powrotem na plażę Shimmers.
Dojeżdżam na miejsce. Nadal nikt się nie zjawił. Patrzę na zegarek. Właśnie
minęła piąta. Jeżeli nie zaczniemy za godzinę wyrównywać terenu cały
harmonogram się posypie. Nie można już czekać aż sprawa się rozwiąże. Trzeba
działać. Próbuję zorganizować kilku krzepkich chłopaków z ekip montujących
struktury w Khaymat Al Bahar. Nie muszą tego robić bo nie znajduje się to w
zakresie ich obowiązków. Jednak są na tyle mili że udaje mi się znaleźć cztery
osoby. Przechodzimy do Shimmers i zaczynamy razem wykopywać bazy parasoli i w
kilka osób przenosić je poza obręb prac. Są cięższe niż się spodziewaliśmy i do
tego bardzo nieporęczne. Na szczęście do pomocy dołącza się kilka osób z
obsługi sprzątającej plaże za co jestem im niezmiernie wdzięczny. Nie widać
specjalnie postępów, ale po jakimś czasie przyjeżdża pierwsza partia osób
wysłanych przez managera do pomocy. Kiedy widzą ile jest baz do wykopania
wzywają przez radio jeszcze więcej pracowników. Po jakimś czasie plaża zapełnia
się ludźmi wykopującymi parasole. Serdecznie dziękuję chłopakom z ekipy
montażowej którzy wracają do swoich oryginalnych obowiązków. Okropnie bolą mnie
plecy od przenoszenia ciężkich betonowych bloków. Same zamykają mi się powieki
od braku snu. Jestem cały mokry od potu i szalenie wysokiej wilgotności
powietrza. Na szczęście nie czuję tego jak w chwili obecnej pachnę. Nie wiem
jak ludzie wyobrażają sobie pracę event managera, ale chyba nie do końca tak.
Dochodzi godzina szósta. Pracuję od dwudziestu czterech godzin bez przerwy.
Kiedy na plac przybywa sprzęt do wyrównywania terenu prawie wszystkie parasole
są już usunięte. Zdążyliśmy bez opóźnień, dzięki cichym bohaterom o których
klient nigdy się nie dowie. Ponieważ profesjonalne wykonywanie naszych
obowiązków polega na tym aby klientowi wydawało się że nie ma żadnych problemów
i wszystko idzie jak z płatka. Dla nas liczy się tylko efekt końcowy i
zadowolenie klienta. Nie musi wiedzieć o tym jak wyboista i kręta jest czasem
droga do osiągnięcia celu. W Shimmers wszystko wydaje się być już pod kontrolą,
dlatego wracam do Khaymat Al Bahar. Tu również większość rzeczy jest gotowa. Na
miejscu jest już obsługa restauracji i zaczęła już przygotowania do śniadania.
Nieco przestawiam meble żeby kelnerom podczas posiłków łatwiej było wynosić
talerze. Zmieniam jeszcze ustawienie piłkarzyków, ponieważ blokują wejście
służbowe i przestawiam niektóre parasole żeby lepiej chroniły przed słońcem. Po
ósmej zjawia się Nicole. Chwilę rozmawiamy i wypijamy razem kawę. Nicole idzie
do Shimmers nadzorować budowę platformy a ja zostaję w Khaymat Al Bahar,
ponieważ zaraz maja zjawić się klienci zatwierdzić lounge i oficjalnie go
zainaugurować. Około dziewiątej zjawia się Ozzie wraz zespołem i skrupulatnie
obchodzimy cały teren restauracji i wyjaśniam po kolei co jest gdzie i dlaczego
zdecydowałem że niektóre rzeczy trzeba przestawić. Ozzie z groźną miną wszystko
obserwuje i milczy. Na koniec nie ma jednak uwag, czym szczerze mówiąc wywołuje
u mnie delikatny szok i niedowierzanie. Chyba sama to zauważa i pro forma prosi
o kosmetyczną zmianę. Wysokie stoliki koktajlowe powinny powędrować nad brzeg
basenu. Nie ma problemu. Wędrują. Sklepik z souvenirami jest już gotowy a półki
napełnione towarem, budka fotograficzna jest już gotowa, DJ zapoznał się ze
sprzętem i z pomocą techników sprawdził mikser i nagłośnienie. Muzyka sączy się
z głośników. W kuchni są już gotowi i bufet śniadaniowy zapełnia się
smakołykami. Na stoiskach recepcyjnych lounge’u pojawia się obsługa. Wszystko
gotowe i za chwile w lounge zaczyna się zapełniać gośćmi. Zawsze z wielką
przyjemnością patrzę na pozytywne reakcje. W końcu wyjazdy incentive to dla
nich forma nagrody od firmy i ukoronowanie roku ciężkiej pracy. Całemu
zespołowi zależy na tym żeby końcowi uczestnicy projektu byli zadowoleni. To
jest nasz nadrzędny cel i jego osiągnięcie zawsze sprawia satysfakcję i daje
uczucie spełnienia. To dopiero początek eventu, ale za to dobry początek.
Niedługo później zjawiają się nasi koordynatorzy. Obydwaj są Pakistańczykami i
weteranami tego projektu, ponieważ pracują z tym klientem od samego początku.
Muhammad będzie koordynatorem, naszymi oczami i uszami w kluczowym hotelu Al
Qasr, natomiast Asad w Mina A’ Salam. Korzystamy z bufetu śniadaniowego i
siadamy razem na robocze śniadanie. Znajdujemy stolik w ustronnym miejscu. Przy
jedzeniu omawiamy program krok po kroku. To dobry moment na wyjaśnianie
wszelkich nieścisłości i zadawanie pytań. Znamy się bardzo dobrze jeszcze z
czasów kiedy pracowałem jako przewodnik, dlatego kontakt jest bardzo
bezpośredni i koleżeński, a atmosfera bardzo luźna. Spotkanie co i rusz
przerywane jest salwami śmiechu, które jako manager muszę niestety nieco
tonować żebyśmy nie zwracali na siebie zbytniej uwagi klientów. Ich niezbyt
poważne podejście do tematu może być zwodnicze. Zarówno Muhammad jak i Asad są
najwyższej próby profesjonalistami i mają olbrzymie doświadczenie w kontaktach
z klientami i koordynacji projektów. Powierzając im zadanie jestem zawsze
spokojny o jego wykonanie. Swój wysoki poziom profesjonalizmy łączą z
wyśmienitym poczuciem humoru i gościnnością, dzięki czemu klienci czują że są
otoczeni dobrą i fachową opieką, a jednocześnie świetnie się przy tym bawią. Po
odprawie Asad łapie buggy i przemieszcza się na swoje stanowisko w foyer hotelu
Mina A’ Salam. Wraz z Muhammedem przechodzimy do recepcji lounge’u do stanowisk
rejestracji. W początkowej fazie projektu koordynatorzy klienta mają do nas
mnóstwo pytań do programu eventu i ogólnie natury organizacyjnej. Po jakimś
czasie kiedy widzę że Muhammad czuje się już na tyle komfortowo że moja dalsza
obecność jest zbędna udaje się na inspekcję sklepu z pamiątkami z firmą która
go zbudowała. Prosili o pozwolenie na zrobienie zdjęć i klient go im zawczasu
udzielił. Będą ozdobą ich folderu reklamowego. Zdaję sobie sprawę że wyglądam
fatalnie i zaczynam mieć problemy ze składnym konstruowaniem zdań. Jest godzina
trzynasta. To moja trzydziesta pierwsza godzina pracy. Głowa mi pęka. Jem lekki
lunch i jadę do domu odświeżyć się i przebrać zanim pojadę do biura. Tam
czekają na mnie kolejne maile na które muszę odpisać. Odpisuję. Zatwierdzam
kolejne harmonogramy, aktualizuję budżet, aktualizuję plan dnia na jutro. Po
szesnastej pakuję się do samochodu i siłą woli jadę z powrotem do Madinat
Jumeirah. Lounge jest już rozkręcony na dobre, DJ David szaleje za konsoletą, a
goście wyraźnie się relaksują. Zabieram ze sobą fotografa Arisha i bierzemy
buggy do Shimmers gdzie za chwilę rozpocznie się kolacja powitalna. Niespełna
pięćset gości za chwilę przyjedzie tu z dwóch hoteli albo resortowymi buggy,
zarezerowanymi dla nich specjalnie na tę okazję z Khaymat Al Bahar lub po
prostu przyjdzie tu pieszo wzdłuż morza. Platforma jest gotowa, scena jest
gotowa. Stacje z jedzeniem już mogą wydawać posiłki. Całości atmosfery dodają
światełka rozwieszone na girlandach oraz rozstawione pochodnie. Miejsce wygląda
zjawiskowo, dokładnie tak jak planowaliśmy. Upewniam się że wszyscy znają
rozpiskę. Na miejscu jest Nicole. To ona będzie zarządzać eventem na miejscu.
Ja czekam tylko na przybycie artystów żeby się upewnić że wszystko mają
przygotowane i są gotowi do wejścia na scenę kiedy przyjdzie ich kolej.
Dochodzi godzina osiemnasta. Nie mogę skupić myśli a pulsujący ból rozsadza mi
skronie. Wszystko jest pod kontrolą, przekazuję ostatnie uwagi Nicole. Właśnie
skończył się mój dzień pracy. Pracowałem bez przerw przez trzydzieści sześć
godzin z rzędu. Jadę się przespać. Jutro też dzień pełen wrażeń. I pojutrze
też, tak samo jak w kolejnych dniach.
Komentarze
Prześlij komentarz