Expedición Americana
Prolog
Laguna Verde - Boliwia |
Zapadła już noc, ale rozświetlający niebo blask doskonale widocznych na wysokości pięciu tysięcy metrów gwiazd, pozwalał bez problemu dostrzec ludzkie sylwetki zgromadzone wokół samochodu terenowego stojącego przed górskim schroniskiem. Co jakiś czas z mroku wyłaniały się roześmiane twarze, rozświetlane raz po raz delikatnym czerwonym światłem tlącego się papierosa. Stojący po środku mężczyzna, średniego wzrostu korpulentny Indianin, zdawał się zbierać gratulację od pozostałych. Oparty o sfatygowaną toyotę land cruiser, w milczeniu wysłuchiwał pochwał i tylko się uśmiechał. Jego uśmiech był szeroki i szczery, lecz nacechowany dużą dozą pokory i skromności. W istocie stanowił doskonały i często jego jedyny środek komunikacji interpersonalnej. W odróżnieniu od pozostałych nie miał na sobie kurtki. Ubrany był w bluzę z polaru, co przy temperaturze sięgającej dwudziestu stopni poniżej zera jeszcze bardziej podkreślało jego zahartowanie. Był doświadczonym kierowcą i przewodnikiem, i w swoim życiu przeżył wiele krytycznych momentów w boliwijskich górach.
Cataratas Iguazu - Argentyna, Brazylia |
Salinas Grandes - Jujuy Argentyna |
Jedni cieszyli się że mają przy sobie paszporty, dzięki którym łatwiejsza i szybsza będzie ich identyfikacja. Inni przypominali sobie straszne historie o kanibalizmie. Jeszcze inni gorączkowo starali się sobie przypomnieć ogólną sumę ubezpieczenia, które wykupili na wypadek takiej właśnie sytuacji, wyobrażając sobie co ich małżonka będzie mogła za to kupić. Trzeźwy umysł i doświadczenie kierowcy sprawiło jednak, że zarówno z oryginalnym posiłkiem w postaci towarzysza podróży, jak i z zakupami trzeba było się wstrzymać...
Słowo wstępu
Quebrada de las Conchas - Salta Argentyna |
Tym razem wybierzemy się w pełną przygód, malowniczych krajobrazów, wspaniałych ludzi, ciekawych budynków oraz imponujących cudów natury podróż do środkowej części pięknego kontynentu Ameryki Południowej. Na dłużej lub krócej przyjdzie nam odwiedzić takie kraje jak Argentyna, Boliwia, Urugwaj, Paragwaj czy Brazylia. Krajobrazy będą się zmieniać jak w kalejdoskopie od solnych pustyń, przez lasy tropikalne, po górskie doliny i miejskie dżungle. Spróbujemy soczystego steku ze słynnej argentyńskiej wołowiny, wypijemy tradycyjnie przyrządzone mate z urugwajską rodziną, będziemy żuć liście koki aby zwalczyć objawy choroby wysokościowej, wpłyniemy motorówką pod wodospad w parku narodowym Iguazu na pograniczu Argentyny i Brazylii, będziemy podziwiać najlepiej zachowane pozostałości misji jezuickich w Paragwaju,
Misja Jezuicka Trinidad - Paragwaj |
oszukamy przeznaczenie przejeżdżając nocą jedną z Boliwijskich dróg śmierci w terenowym autobusie, będziemy podziwiać flamingi w kolorowych górskich lagunach na pograniczu Boliwii i Chile a także będziemy rzucać się solą na największej na świecie solnej pustyni w Uyuni.
Ze względu na dużą ilość materiału relacja zostanie podzielona na mniejsze fragmenty. Poniżej mam przyjemność przedstawić pierwszą z cyklu relacji z wyprawy opisującą najciekawsze wspomnienia z pobytu w Urugwaju.
Garra charrúa
Colonia del Sacramento - Urugwaj |
Prawdopodobnie większość osób spytanych o Urugwaj nie będzie w stanie powiedzieć o tym kraju niczego więcej oprócz tego że ma niezłą drużynę piłkarską. Rzeczywiście tradycja futbolowa w Urugwaju jest bardzo bogata. Kraj który zdobył dwa razy mistrzostwo świata, a ostatnimi czasy regularnie ogrywa swoich prominentnych sąsiadów i jest najlepszą drużyną Ameryki Południowej zasłużył w pełni na swoją renomę.
Mimo że większość osób wybierających się do Ameryki Południowej najzwyczajniej w świecie go ignoruje i nie umieszcza w swoim planie podróży, postanowiłem dać mu szansę. Kraj który zdołał sobie wywalczyć niepodległość i przez tyle lat ją utrzymać mając za sąsiadów dwa największe mocarstwa
Przystań jachtowa w Colonia del Sacramento - Urugwaj |
kolonialne, nie dał się zdominować ani Portugalczykom, ani Hiszpanom, ani później swoim wielkim sąsiadom musi mieć w sobie coś wyjątkowego. Bywa nazywany małym krajem z wielkim charakterem, odziedziczonym po rdzennej ludności Charrúa. Dzięki temu charakterowi nawet będąc teoretycznie zawsze skazanym na porażkę udało mu się postawić się w sytuacji Dawida walczącego jak równy z równym z dwoma Goliatami. Futbol jest lustrzanym odbiciem charakteru rywalizacji w regionie, i sposobu w jaki Urugwaj chce podkreślić swoją niezależność, sposobu w jaki chce się wyróżnić aby w żadnej dziedzinie życia nie dać się zdominować. Naprawdę warto zatem poznać ten mały kraj oraz wielkich ludzi którzy w nim zamieszkują.
Montevideo
Teatro Solis - Montevideo |
Tu wszyscy jesteśmy jak jedna wielka rodzina, opowiada Miriam właścicielka sklepu z galanterią skórzaną w którym siedzimy. I bardzo dużo się całujemy, dodaje z szelmowskim uśmiechem z jej wspólniczka Ingrid. Dwie urocze starsze panie wiedzą co mówią. Wystarczy wyciągnąć aparat fotograficzny na jednym z głównych placów stolicy Urugwaju, żeby od razu zostać otoczonym przez wianuszek miejscowych, którzy chcą nam opowiedzieć o swoim kraju, polecić swoje ulubione miejsca, niektóre zaś stanowczo odradzić. Montevideo, jeden z niewyjaśnionych fenomenów dużego miasta porównywalnego pod względem liczby ludności z Warszawą, któremu udało się ustrzec przed anonimowością swoich mieszkańców.
Palacio Salvo - Montevideo |
Przebywając tu mamy raczej wrażenie że znajdujemy się w małym mieście gdzie wszyscy się znają, a nie w dużej metropolii. Karen, amerykanka studiująca w Montevideo opowiada mi, że ilekroć wybiera się na spacer po wybrzeżu na Ramblas, dosłownie za każdym razem spotyka tu kogoś znajomego. Warto tu wspomnieć że Ramblas w Montevideo to nie pierwsza z brzegu promenada, lecz najdłuższy na świecie tego typu deptak. Ten raj dla biegaczy, tylko w granicach miasta liczy w sumie dwadzieścia kilometrów. Oznacza to że gdyby ktoś uparł się przebiec ją w tą i z powrotem otarłby się o dystans maratoński.
Miriam i Ingrid są najlepszym przykładem fenomenu różnorodności kulturowej i etnicznej Urugwaju, kraju złożonego niemal wyłącznie z potomków emigrantów. Ich rodziny przypłynęły do Urugwaju w dobie prześladowań ludności żydowskiej w Europie jeszcze przed II Wojną Światową. Obydwie są przedstawicielkami licznej społeczności żydowskiej w Montevideo. Śniadanie tego dnia jadłem z Ismaelem, podróżnym z Izraela, który poza zaliczeniem tradycyjnych atrakcji turystycznych przyjechał odwiedzić miejscową społeczność żydowską.
Fontanna na Plaza Constitucion - Montevideo |
Co ciekawe podróżując po Ameryce Południowej spotkać można tak liczną grupę podróżników z Izraela, że w niektórych miejscowościach są nawet specjalne przeznaczone dla nich hostele. Nie budzi więc zdziwienia, kiedy na przykład w małej argentyńskiej miejscowości znajdziemy hostel z szyldem o nazwie Shalom. Miriam ma pochodzenie hiszpańskie, Ingrid natomiast niemieckie. Nie bez nutki nostalgii wspomina że jej rodzice pochodzili z Poznania, który kiedyś był miastem niemieckim. Po godzinie znamy już całe historie swojego życia. Atmosfera jest bardzo rodzinna, ludzie bardzo przyjaźnie nastawieni.
Miriam bardzo dużo i treściwie opowiada o Montevideo. Jako jedną z atrakcji wskazuje również targ odbywający się na ulicy Tristan Narvaja. Jest to rozciągający się na dużej przestrzeni, rozlewający się daleko poza granicę ulicy Tristan Narvaja targ, na którym można kupić dosłownie wszystko. Jeżeli akurat odczuwasz potrzebę nabycia rzadkiego gatunku papugi, lub właśnie doznałeś awarii silnika w twoim jeepie z czasów II wojny światowej i szukasz części zamiennych to dobrze trafiłeś.
Klimatyczny, specyficzny i unikatowy.
Banco de la Republica - Montevideo |
Targ ma zapach w postaci mieszanki unoszącej się woni smażących się na ruszcie mięs, przygotowywanej gdzieniegdzie waty cukrowej oraz parzonego mate. Tristan Narvaja podczas kiermaszu ma również swoją melodię. Pomiędzy stoiskami słychać wszystko, od śpiewu kanarków, dźwięk strojonych instrumentów przygotowywanych na sprzedaż, wydobywające się z głośników współczesne przeboje muzyki pop, poprzez urugwajskie zespoły folklorystyczne aż po karaibskie rytmy taneczne. Na targu znaleźć można takie rodzynki jak pilot do starego telewizora grundig, sprzedawany indywidualnie, przerdzewiały pickup forda z lat pięćdziesiątych oraz osły sprzedawane na sztuki.
Kiermasz na Tristan Narvaje - Montevideo |
Wraz z moim towarzyszem podróży Francisco, Peruwiańczykiem pracującym od dłuższego czasu w Wenezueli postanawiamy zdemaskować fenomen tego uroczego kraju. W tym celu opuszczamy na chwilę Miriam i Ingrid, aby udać się w miasto i porozmawiać z jego mieszkańcami. Przygodę rozpoczynamy na Plaza Independencia. Znaleźć na niej można znak firmowy każdej ważniejszej Plazy w tym kraju, mianowicie pomnik ikony i legendy Urugwaju. Jose Gervasio Artigas, który tym razem spogląda na nas siedząc na koniu, jest największym bohaterem narodowym Urugwajczyków. To właśnie Artigas na początku XIX wieku był wiodącą postacią w walce o niepodległość z Hiszpanami a następnie z Brazylijczykami. Wreszcie w 1828 roku Urugwaj uzyskał upragnioną niepodległość.
Port w Montevideo |
Ktokolwiek spojrzy na mapę Ameryki Południowej, może za pierwszym razem łatwo przeoczyć na niej Urugwaj. Jest to w istocie najmniejszy hiszpańskojęzyczny kraj tego kontynentu, w dodatku wciśnięty między dwie potęgi, zarówno gospodarcze jak i terytorialne Brazylię oraz Argentynę. Podczas podróży usłyszałem dwa ciekawe porównania, które pomagają sobie wyobrazić rozmiary tego państwa okiem europejskim i południowoamerykańskim. Pod względem liczby ludności Brazylijczycy żartują, że Urugwaj mógłby być jedną z dzielnic Sao Paolo. Z kolei w jednym z muzeów w Colonia del Sacramento znajduje się mapka pokazująca że na terytorium Urugwaju mogłoby się teoretycznie zmieścić sześć państw europejskich.
Kiermasz na Tristan Narvaje - Montevideo |
Pod pomnikiem Artigasa na Plaza Independencia zostajemy zaczepieni przez grupę młodzieży. Instynkt i doświadczenie podpowiada, że trzymane w ręku piwa niekoniecznie są ich pierwszymi w dniu dzisiejszym. Bardzo sympatycznie dziękują za odwiedzenie ich kraju i wypytują o plan podróży. Dużo wiedzą o swoim kraju i byli w wielu miejscach. Co ciekawe opowiadają o Urugwaju i ciekawych miejscach z dumą, ale bez przechwalania się co wydaje się szczególną sztuką zważywszy na ilość wypitego przez nich piwa. Ochoczo podejmuję dyskusję na temat atrakcji turystycznych, ludzi oraz sportu, natomiast Francisco za wszelką cenę stara się wytłumaczyć jednej z dziewczyn, że tatuaże zostają na całe życie i trzeba je dobrze przemyśleć.
Grafiti kustosza muzeum sztuki prekolumbijskiej - Montevideo |
Nie trudno się domyślić, że inspiracją dla tej moralizatorskiej mowy jest paskudna podobizna Salvadora Dali rozciągająca się na całym lewym ramieniu młodej niewiasty. Mimo że ledwie się poznaliśmy na rozstanie każdy każdego obcałowuje. Z początku mam pewne opory, ponieważ w mojej kulturze całowanie się na pożegnanie pomiędzy mężczyznami nie jest przyjmowane jako norma. Ale skoro jestem w Ameryce Południowej, światowej kolebce stereotypu macho, to po jakimś czasie uznaje to za zupełnie normalne i ani się spostrzegam, kiedy sam zaczynam całować się z mężczyznami na pożegnanie.
Plaza Independencia - Montevideo |
Jednym z ciekawszych budynków przy Plaza Independencia jest Palacio Salvo, klasyczny drapacz chmur, który w czasie kiedy go budowano był najwyższym budynkiem w Ameryce Południowej. Zaraz obok, trochę na drugim planie znajduje się gustowny budynek Teatro Solis. Jednym z najbardziej charakterystycznych punktów placu jest jedyna pozostałość po zburzonej cytadeli, Puerta de la Ciutadela, po przejściu przez którą wychodzimy na zachód by ulicą Sarandi dojść do kolejnego placu. Całkiem przyjemne wrażenie ogólne fantastycznie psuje arcypaskudny budynek naszpikowany metalem szkłem i wystającymi niesymetrycznie klimatyzatorami.
Plaza Zabala - Montevideo |
Po wizycie w muzeum jednego z najbardziej rozpoznawalnych artystów urugwajskich Torresa Garcii, udaje nam się przejść przez pchli targ i dojść do emanującej kolonialnym urokiem Plaza Constitucion, w centralnym punkcie której znajduje się pięknie oświetlona w godzinach nocnych fontanna. W jednym z okolicznych muzeów znajdujemy ciekawe zdjęcia z czasów w których budowano miasto i możemy podziwiać kolejne etapy z życia Plaza Constitucion. Po krótkiej wizycie w katedrze przechodzimy przez dzielnicę finansową Montevideo. Na szczególną uwagę zasługują piękne budynki, w których mieszczą się siedziby banków oraz giełdy papierów wartościowych.
Okolice portu - Montevideo |
Wizyta w dzielnicy bankowej przywodzi na myśl kolejną prawdę na temat Urugwaju powtarzaną w Europie – mianowicie że bywa nazywanym Szwajcarią Ameryki Południowej.
W końcu docieramy na Plaza Zabala, gdzie na parkowej ławeczce odpoczywa jeden z kustoszy muzeum sztuki prekolumbijskiej. Nie tylko chętnie odpowiada na nasze pytania, ale i w pewnym momencie wstaje i postanawia nam pokazać swoje malunki ścienne. Po drodze opowiada o mieście, o tym że właśnie w tej dzielnicy mieszkał jeden z najwybitniejszych obywateli Montevideo Giuseppe Garibaldi, o historii swojego życia oraz oczywiście o duchu Urugwaju. Pełni uznania dla jego talentu malarskiego, podziwiamy jego dzieła na ścianach parkingu naprzeciwko muzeum.
Mercado del Puerto - Montevideo |
Po krótkiej wizycie w porcie przyszedł czas na gwóźdź programu, mianowicie posiłek w słynnym Mercado del Puerto. Mimo że miejsce to ma już niewiele wspólnego z typowym targiem ciężko odmówić mu uroku. Stopniowo zostało ono przekształcone w zbiorowisko mniej lub bardziej ekskluzywnych restauracji pod jednym dachem. Oczywiście specjalnością jest parilla, czyli wszelkiego rodzaju mięsa z rusztu. Istny raj na ziemi dla smakoszy, zwłaszcza jeżeli ktoś lubi steki. Wegetarianin Francisco nie podziela mojego entuzjazmu, mimo wszystko zajmujemy stołki przy jednej z restauracji. Prawdopodobnie aby oczekujący głodni ludzie patrzący na te wszystkie przysmaki smażące się na ruszcie nie rzucili się w akcie desperacji na kucharza, do każdej potrawy podawany jest koszyk chleba oraz prosty sos chimichurri sporządzony z czosnku, pietruszki i oliwy aby zaspokoić pierwszy głód i pomóc w oczekiwaniu na danie główne.
Mercado del Puerto - Montevideo |
W tym miejscu również nie trzeba długo czekać, aby społeczna natura Montevideo dała o sobie znać. Już po kilkunastu minutach do baru dosiada się grupa kobiet, z którymi nawiązujemy miłą konwersację. Z powodu panującego w Mercado del Puerto gwaru jesteśmy w stanie usłyszeć jedynie dwie siedzące najbliżej nas. Jedna z nich jest dyplomatką pracującą dla Mercosur, międzynarodowej organizacji gospodarczej dzięki czemu zdążyła już zwiedzić prawie całą Amerykę Południową oraz znaczną część Europy.
Druga natomiast jest architektem pracującym w jednym z najmodniejszych kurortów nadmorskich po tej stronie Atlantyku – Punta del Este. Swoje domki letniskowe mają tam słynni piłkarze oraz muzycy z całego świata, a sama miejscowość bywa porównywana do mieszanki Ibizy i Cannes.
Stek z urugwajskiej wołowiny - Montevideo |
Konwersacja umila czas oczekiwania na posiłek. Kiedy w końcu na blacie ląduje średnio wysmażony stek w towarzystwie frytek czas zatrzymuje się w miejscu. Jakość mięsa jest fantastyczna. Wołowina z Urugwaju spokojnie znosi rywalizację ze swoimi argentyńskimi odpowiednikami, a może nawet i ją wyprzedza. Jakość mięsa jest tak wysoka, że często jedyną przyprawą jaka jest potrzebna do jego przyrządzenia jest sól kuchenna. Nie inaczej jest w tym przypadku. Soczyste kawałki mięsa same rozpływają się w ustach. Co ciekawe o wiele popularniejszym napojem podawanym do posiłku jest piwo. Sprawa wina również stanowi ciekawostkę. W niektórych miejscach dostrzec można wyraźne ignorowanie winnic argentyńskich i ciężko jest zamówić do posiłku na przykład malbec z Mendozy, czy torrontes z Salty. Popularniejsze są wina urugwajskie oraz chilijskie. Hitem na rynku jest medio y medio, czyli napój powstały ze zmieszania wina musującego oraz białego.
Z przykrością kończymy biesiadę w Mercado del Puerto, żegnamy się z naszym miłym towarzystwem z obowiązkowym obcałowaniem wszystkich przez wszystkich. Nie udaje się uniknąć mniej miłego momentu jakim jest zapłacenie rachunku, ale niestety jakość kosztuje. Udajemy się z powrotem do naszej bazy wypadowej, czyli sklepu ze skórami gdzie już czeka na nas Ingrid. Podczas gdy Ingrid opowiada mi historie swojej bujnej i ciekawej młodości, kiedy to będąc modelką jeździła po świecie prezentować ubrania i łamać serca kolejnych nieszczęśliwych absztyfikantów, Francisco idzie na zaplecze aby umówić nas na kolację u swojej długoletniej przyjaciółki, starszej pani którą poznał lata temu w Valencii w Wenezueli. W trakcie rozmowy przychodzi mu jeszcze do głowy że skoro jest w Montevideo może również odwiedzić swoją przyjaciółkę Stellę, do której mamy wpaść na chwileczkę się przywitać, żeby potem pojechać do starszej pani.
Zachód słońca na Ramblas - Montevideo |
Ponieważ trochę za długo pogwarzyliśmy sobie z Ingrid, a pora zaczęła być dojrzała wypadamy jak porażeni prądem aby przebrać się i szybko stawić na miejsce spotkania. Udało się, jesteśmy nawet przed czasem. Po krótkiej chwili pojawia się mały samochód, w którym znajduje się Stella, jej siostra i jej mama zwana dalej na potrzeby opowieści babcią. Jak zwykle w sytuacjach nadmiaru pasażerów względem liczby dostępnych miejsc siedzących ze względu na wzrost trafia mi się miejsce z przodu. Samochód rusza, a nasza droga prowadzi wzdłuż wybrzeża gdzie możemy podziwiać Ramblas w całej okazałości. Zbliża się zachód słońca a promenada wypełniona jest wszelkiej maści sportowcami, poruszającymi się na rolkach, rowerach, deskorolkach, jak również biegaczy i zwyczajnych spacerowiczów. Studenci i uczniowie zbierają się wokół ławek i drzew, aby powtórzyć sobie materiał przed jutrzejszym sprawdzianem, przyjaciele spotykają się aby porozmawiać przy mate, a wszystkie większe polany zmieniają się w boiska zapełniając się młodzieńcami identyfikującymi się ze swoimi idolami w pogoni za piłką. Jedynie woda nie zachęca specjalnie do kąpieli. Jej brązowy kolor nie budzi przyjemnych skojarzeń, jednak jak przekonują miejscowi woda sama w sobie nie jest jakoś specjalnie zanieczyszczona, lecz po prostu nie należy zapominać że Montevideo nie leży jeszcze nad oceanem, lecz nad Rio de la Plata. To nurt rzeki powoduje że woda jest wzburzona, i mieszając się ze znajdującym się w podłożu piaskiem przybiera niezbyt zachęcający kolor.
Zachód słońca na Ramblas - Montevideo |
W pięknej scenerii prawie udaje mi się zapomnieć o klimatyzacji, która skierowana jest na szybę, żeby nikomu nie przeszkadzała. Rzeczywiście nie przeszkadza nikomu kto nie szoruje głową o sufit. Ja odnoszę wrażenie że cała siła nawiewu skierowana jest na moje zatoki. Ponieważ nie chcę nadużywać gościnności ludzi, którzy nie znając mnie zaprosili mnie do siebie do domu na kolację staram się nie narzekać. Ale ponieważ nie uśmiecha mi się również zapalenie zatok staram się dyskretnie przykryć ręką zatoki, żeby nie wyjść na osobę która sprawia problemy i marudzi że nie odpowiada jej nawiew. Innymi słowami jadę przez prawie całą długość Ramblas z ręką przytwierdzoną na stałe do czoła. Widzę że kierująca pojazdem Stella zaczyna dziwnie się na mnie patrzeć, i pewnie zaczyna się zastanawiać kogo ona do jasnej cholery zaprosiła do domu. Widać nie dane mi zostać mistrzem w sztuce dyskrecji i jak zwykle wychodzę na kretyna. Na szczęście w miarę szybko dojeżdżamy do punktu widokowego, skąd mamy obejrzeć zachód słońca. Postanawiam za wszelką cenę nadrobić złe wrażenie poprzez konwersację, ale na szczęście wszyscy skupiają się na zachodzie słońca co pozbawia mnie okazji do jeszcze większego zbłaźnienia się.
Zachód jest spektakularny. Pomarańczowa poświata powoli zalewa na naszych oczach całą panoramę Montevideo, stopniowo ustępując miejsca na horyzoncie mrokowi. Po obejrzeniu tego zapierającego dech w piersiach spektaklu natury wracamy do samochodu gdzie czeka już na mnie klimatyzacja. Na szczęście podróż nie trwa długo i po chwili podjeżdżamy pod domek jednorodzinny w bardzo przyjemnej dzielnicy Pocitos. Wchodzimy przez garaż. Komitet powitalny składa się z dwóch różnej wielkości psów i dziadka w czapce z daszkiem. Głębiej w sieni czeka na nas za obszernym szklanym stołem w pokoju gościnnym pan domu, Gustavo. W domu mieszka trzypokoleniowa rodzina, natomiast najmłodszego pokolenia akurat nie zastaliśmy. Niewykluczone że właśnie grają, biegają lub po prostu siedzą gdzieś w okolicach Ramblas popijając mate. Krótka wymiana uprzejmości i siadamy przy stole. Na brzegach stołu siadają Gustavo z jednej i dziadek z drugiej. Mi przypada zaszczytne miejsce obok pana domu.
Biesiadnicy - Montevideo |
Skrzyżowanie ulic Frau Vogel i Wilhelma Tella - Nueva Helvecia |
Na stole ląduje urugwajskie wino ze szczepu tannat, oraz talerze z przekąskami i orzeszkami. Na szczególną uwagę zasługują tu sery, wyłącznie krajowe mimo że ich nazwy wskazywałyby na obce pochodzenie. Zarówno parmezan jak i pecorino, podobnie zresztą jak cała masa innych odmian sera produkowanych jest w Urugwaju według receptur zapożyczonych przez imigrantów ze starego kontynentu. Przed wizytą w Montevideo dane mi było odwiedzić jedno z miasteczek, które zaopatruje cały kraj w mleko i ser. Regionalne produkty są również eksportowane zarówno do Brazylii i Argentyny, jak i w niektórych przypadkach nawet do Europy. Produkcją wysokiej jakości sera zajmują się potomkowie imigrantów Szwajcarskich w Nueva Helvecia, oraz potomkowie imigrantów z Piedmontu w Colonia Valdense. Szczególnie w Nueva Helvecia wydaje się być wyraźnie zaakcentowany slogan „Urugwaj Szwajcarią Ameryki”. Ulice noszą niemiecko brzmiące nazwy w stylu Frau Vogel lub Guillermo Tell (Wilhelm Tell), natomiast na małych parterowych domkach zdających się być żywcem wyciągniętych ze Szwajcarskiej lub Austriackiej wsi, widnieją dumnie herby poszczególnych miast i kantonów z których pochodzą ich właściciele. Zobaczyć jak wyglądają potomkowie ludzi, którym przyszło do głowy emigrowanie z takiego kraju jak Szwajcaria to ciekawe doświadczenie, i w Nueva Helvecia musi wystarczyć ponieważ to typowe miasteczko rolnicze które turyście nie ma nic specjalnego do zaoferowania.
Zważywszy na fakt że udało mi się zrobić na wszystkich dobre wrażenie opowieścią o miasteczku serów w ich kraju, staram się iść za ciosem i korzystając z tego że wszyscy mnie słuchają postanawiam wejść w kolejny temat w którym czuje się pewnie. Chodzi oczywiście o futbol.
Herb szwajcarskiego Kantonu Bern na domu w Nueva Helvecia |
Jest to pierwszy moment kiedy w dziadku budzą się demony. Temat piłki nożnej wyraźnie go ożywił, ponieważ podczas poprzednich rozmów, również podczas szalenie interesującego tematu serów wydawał się zasypiać. Teraz staje się on jednym z najaktywniejszych uczestników dyskusji. Niestety zyskaliśmy w rozmowie dziadka kosztem wszystkich kobiet zgromadzonych przy stole, ale mężczyźni są już tak podpaleni swoim ulubionym tematem, że nawet tego nie zauważyli.
Jak to w Urugwaju, wspominamy czasy kiedy zdobywali mistrzostwo świata, rozmawiamy o ostatnim Copa America, o tym jak radzą sobie urugwajscy piłkarze w czołowych ligach europejskich oraz o tym że Oscar Tabarez lepiej radzi sobie z trenowaniem reprezentacji niż drużyn klubowych. Nie szczędzimy również słów potępienia dla zachowania Maradony poza boiskiem, ponieważ nawet tak zatwardziali krytycy wszystkiego co argentyńskie jak Urugwajczycy nie odważą się powiedzieć złego słowa o grze boskiego Diego. Dyskusja schodzi również na futbol klubowy. Jeżeli chodzi o piłkę nożną to nie tylko Montevideo ale cały kraj podzielony jest na dwa obozy. Nacional i Peñarol – dwa stołeczne kluby, dwoje odwiecznych rywali. Prawdziwa wojna futbolowa. Każde derby Montevideo, czyli mecz tych dwóch drużyn to wielkie święto dla wygranych, którzy rządzą w mieście do następnego meczu i dramat przegranych, którzy muszą znosić w tym samym czasie upokorzenie i gorycz porażki. Czuję się już tak pewnie, że postanawiam przytoczyć przy stole pewien slogan zapisany na jednym ze stołecznych murów, nawiązujący do sławnego „sex, drugs and rock&roll”. Kiedy próbuję zabrylować zmienioną wersją napisu o brzmieniu „sexo, droga y Peñarol”, przy stole zalega grobowa cisza. Od razu rozumiem jakie faux pas popełniłem nie upewniając się uprzednio jakiej drużynie kibicuje gospodarz domu. Na szczęście przeciągającą się chwilę konsternacji w mig wyłapują kobiety, które widzą w niej szansę na powrót do rozmowy. Stella ze śmiechem tłumaczy że w tym domu to raczej się kibicuje Nacionalowi. Po chwili wszyscy zaczynają się śmiać i atmosfera ponownie się rozluźnia. Nawet dziadek po jakimś czasie przestaje już patrzeć na mnie spode łba a po jakimś czasem na jego twarz wraca sympatyczny uśmiech.
Autorka dania wieczoru zdradza przepis - Montevideo |
Resztki wina obnażyły dno butelki dlatego też Gustavo, który sam od początku pije piwo idzie po następną butelkę. Tym razem będziemy się raczyć winem z Chile, bo argentyńskiego się oczywiście nie spodziewałem. Wraz z otwarciem kolejnej butelki, swoje pięć minut ma również babcia. Na stół wjeżdżają bowiem canelones rellenos jej autorstwa. Chyba nikogo nie trzeba specjalnie długo przekonywać jak wielki wpływ na kuchnię Urugwajską ma kuchnia włoska. Babcia zbiera w pełni zasłużone pochwały, ponieważ danie będące jak się okazuje jej specjalnością smakuje wyśmienicie. Uznaję że to doskonały moment aby spytać czy w ich domu również jest zwyczaj obchodzenia dnia ñoquis (urugwajska nazwa dla gnocchi) 29 każdego miesiąca. Jest to typowo Urugwajska tradycja, wywodząca się jeszcze z ciężkich czasów pierwszej fali imigrantów, kiedy na dzień przed wypłatą, to jest 29 danego miesiąca, jedynym daniem na przyrządzenie którego mogły pozwolić sobie rodziny robotników były gnocchi, czyli małe kluseczki zrobione z ziemniaków. W celu uczczenia tradycji 29 każdego miesiąca w większości restauracji serwowane są gnocchi, nawet jeżeli zazwyczaj nie znajdują się one w ich stałym menu. Jak się okazuje tradycja ta jest również pielęgnowana wśród rodzin, i automatycznie dostaję od Gustavo zaproszenie na gnocchi na 29.
Po drugiej butelce wina dyskusja plenarna ustępuje panelom dyskusyjnym i stół zaczyna się dzielić. Gustavo rezygnuje z piwa i nie przynosi też kolejnej butelki wina. Wydaje się że to ten moment kiedy pionek dochodzi na ostatnie pole szachownicy i nie ma już gdzie dalej iść. Wtedy pionka usuwa się z szachownicy i zamienia na hetmana. Tak też się dzieje i Gustavo przynosi whisky. Rozmawiamy o duchu Urugwaju. Wciśnięty między swoich dużych sąsiadów kraj nie ma szans z nimi rywalizować pod względem ilości. Dlatego też nastawia się na jakość. Gustavo tłumaczy to na przykładzie urugwajskiej wołowiny, która ma bardzo dokładny system identyfikacji określający jej pochodzenie i drogę jaką przeszła w całym procesie hodowlanym i po nim. Tak jak wino z apelacją daje gwarancję pochodzenia, tak samo specjalny numer identyfikacyjny zapewnia konsumenta o jakości wołowiny. Na podstawie numeru wyczytać można wszystko, od hodowli w jakiej cielę się urodziło, gdzie było hodowane, co jadło, w jakiej ubojni zostało zabite i gdzie było przetrzymywane. Małe partie produktu, wyspecjalizowany rynek, jakość na pierwszym miejscu. To jest właśnie sekret sukcesu Urugwaju na przetrwanie ze swoimi sąsiadami. Gustavo opowiada również o mentalności, nawiązującej jeszcze do rdzennych mieszkańców tych okolic Charrua, ludności która wolała zginąć aniżeli się poddać. Mówi powoli, z dumą, uważnie dobiera słowa. Co chwila zaciąga się trzymanym w dłoni papierosem by po chwili strzepać popiół do malutkiej popielniczki o kształcie złotego buta.
Około godziny dwunastej staje się jasne że do znajomej Francisco już raczej dziś nie zdążymy, więc nie śpiesząc się już nigdzie rozlewamy kolejną porcję whisky i oddajemy się konwersacji. Tym razem rozmowa dotyczy poważnego tematu przestępczości. Słyszę że jeszcze dwadzieścia lat temu w centrum Montevideo nikomu nie przyszło do głowy zamykać drzwi od domu, a samochody stały wszędzie zaparkowane z kluczykami w stacyjce. Niestety na początku XX wieku kryzys Argentyński dotknął w dużym stopniu również Urugwaj i sytuacja ekonomiczna znacznie się pogorszyła. Do wszystkiego doszedł szybko rozwijający się rynek narkotykowy. Mieszkający w Wenezueli Francisco na pocieszenie przytacza szybko kilka statystyk z Caracas, gdzie każdego weekendu zostaje zamordowanych średnio około dwudziestu osób. Rozmowa szybko ewoluuje i przechodzi w ożywioną dyskusję na temat Hugo Chaveza i przyszłości Wenezueli.
Yerba Mate
Gdziekolwiek i kiedykolwiek - mate w ręku i termos pod pachą |
Około godziny trzeciej przychodzi czas na poznanie kolejnego, ważnego fenomenu społecznego tego kraju. Chodzi oczywiście o picie mate. W przypadku Urugwajczyków to o wiele więcej niż napój. Mate stanowi swego rodzaju dopełnienie każdego spotkania towarzyskiego, społeczne spoiwo. Napar jest wprawdzie bardzo popularny w argentyńskiej prowincji Misiones, gdzie jezuiccy misjonarze rozpoczęli hodowlę krzewu na większą skalę, a w Paragwaju gdzie żyją potomkowie indian guarani czyli pomysłodawców mate napój jest otoczony szczególnym kultem. Jednak zarówno w Misiones jak w Paragwaju przyznają że prawdziwymi fanatykami mate są Urugwajczycy. Na północ od Rio de la Plata mate jest wszędzie. W szkole, w parku, na dworcu, w kawiarni, w autobusie, wszędzie gdzie sięga oko można zauważyć osobę pijącą mate. Urugwajczycy są również najbardziej restrykcyjni w przestrzeganiu sposobów parzenia i podawania mate i zwracają największą uwagę na jego jakość. Dużą popularnością cieszą się tu specjalne kabury, w których zmieścić można cały zestaw do picia naparu. Składa się on z najczęściej drewnianego naczynia zwanego właśnie mate, z termosu z ciepłą wodą, bombilli, czyli specjalnej słomki w kształcie łyżeczki z filtrem zatrzymującym fusy, oraz oczywiście z yerby. Większość osób nosi jednak mate w dłoni, a termos pod pachą.
Skupiony Gustavo, z poważną miną zaczyna tłumaczyć zawiłe tajniki przygotowywania mate. Jeżeli kupiliśmy nowe naczynie mate, bardzo ważnym elementem jest jego właściwe przygotowanie. Napełniamy nowy nabytek w trzech czwartych yerbą i zalewamy je letnią wodą. Taki wywar musi odstać w naczyniu minimum jeden dzień aby odpowiednio zaimpregnować i przygotować jego ścianki do parzenia napoju. Jeżeli po jednym dniu dokładnie umyjemy naczynie i po oględzinach stwierdzimy że nie jest jeszcze dostatecznie gotowe powtarzamy czynność. W celu przygotowania naparu napełniamy termos ciepłą wodą. Temperatura wody jest kluczowa, woda musi posiadać odpowiednią temperaturę. Jeżeli będzie za zimna, yerba nieodpowiednio naciągnie tracąc na smaku. Jeżeli woda jest zbyt gorąca, wtedy napar będzie cierpki i gorzki. Wiele osób zniechęca się do mate pijąc je po raz pierwszy, ponieważ spożywają nieodpowiednio przygotowany napar. Używane w Urugwaju naczynie mate jest mniejsze od swoich odpowiedników w Paragwaju czy Argentynie. Zapełniamy je w trzech czwartych yerbą. Następnie przechylamy pod kątem czterdziestu pięciu stopni, przykrywając dłonią krawędź naczynia, tak by powstała z jednej strony kupka yerby, z drugiej zaś płytka szczelina. Wlewamy małą ilość letniej wody do szczeliny i pozwalamy yerbie napęcznieć. Następnie Gustavo z wielką wprawą wkłada w szczelinę bombille i lekko przygniata yerbę, powiększając szczelinę. Tłumaczy mi że bombille można ruszać jedynie wtedy kiedy w naczyniu nie ma wody. Mate jest gotowe na przyjęcie pierwszej porcji ciepłej wody. Wodę lejemy w miejsce gdzie powstała szczelina, koniecznie tak, aby spływała po bombilli. Jest to ważne z dwóch powodów. Po pierwsze, jeżeli celujemy w opartą o ściankę bombille, jesteśmy pewni że lejemy najbliżej ścianki, a po drugie jeżeli woda jest zbyt ciepła metalowa bombilla zdoła przejąć część jej ciepła w trakcie nalewania. Tyle by było w dużym skrócie w kwestii aspektów technicznych. Teraz pora omówić aspekty społeczne. Mate przyrządza jedna osoba przy stole i tylko ona uczestniczy w procesie. W naszej sytuacji wygląda to trochę inaczej, ponieważ Gustavo dzieli się ze mną swoją wiedzą i pozwala mi wykonywać niektóre czynności. Osoba przygotowująca mate zarządza termosem.
Mate gotowe do spożycia |
Jak głosi tradycja pierwsze parzenie mate powinno zostać wyplute na ziemię, również z dwóch powodów. Zazwyczaj pierwszy wywar źle naciąga i jest najzwyczajniej w świecie niesmaczny. Drugim, o wiele bardziej literackim powodem jest stara tradycja wywodząca się z kultury gauchos, którzy w ten sposób dzielili się wywarem ze swoimi zmarłymi przodkami, spoczywającymi już w ziemi. Rytuał spożywania mate nakazuje, aby każdorazowo wodę uzupełniał przygotowujący mate i podawał je pozostałym biesiadnikom. Istotne jest aby naczynie krążyło po stole zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
Podczas spożywania mate, biesiadnik nie ma prawa dotknąć bombilli. Mate powinno być również trzymane w ręku, a nie stać na stole w trakcie jego picia. Po wypiciu swojej porcji wywaru, naczynie jest zwracane do przygotowującego, który napełnia je ponownie wodą i podaje kolejnemu biesiadnikowi. Jeżeli nie mamy ochoty na następną porcję, przy zwracaniu naczynia po kolejnym rozdaniu wystarczy podziękować dealerowi. Ciekawostką jest fakt że w przypadku jeżeli przygotowujący podczas biesiady pomyli kolejność, i przeoczy jedną osobę nie dając jej wywaru to osoba która otrzyma wywar poza kolejką powinna pocałować naczynie od dołu by odpędzić złe moce i oddać je pominiętemu biesiadnikowi. Taki rytuał ma przynosić szczęście osobie przywracającej mate właściwą kolejność. Częstotliwość wymieniania yerby przez przygotowującego jest uwarunkowana ilością pijących.
Degustacja mate po kolacji - Montevideo |
Warto wspomnieć, że mate ma zbliżoną zawartość kofeiny do kawy, co w kombinacji z jego przystępną ceną czyni go pierwszym wyborem studentów przygotowujących się do sesji egzaminacyjnej. Rzeczywiście po wypiciu dużej ilości wywaru czuję się pobudzony i nie mogę w nocy zmrużyć oka. Wczesnym rankiem Gustavo proponuje podwiezienie nas do domu za pomocą Stelli za kierownicą i po czułym pożegnaniu i podziękowaniu za gościnę i wykład, pijackim krokiem udajemy się z Francisco naszego hostelu. Usiłujemy być bardzo dyskretni i pójść umyć zęby w taki sposób aby nie obudzić pozostałych sześciu osób śpiących w naszym pokoju. Oczywiście to co pijanemu wydaje się szczytem dyskrecji w rzeczywistości jest zwaleniem wszystkich swoich rzeczy na ziemię z hukiem a następnie głośne grzebanie w nich przez kwadrans w poszukiwaniu szczoteczki do zębów. W końcu daję za wygraną i orientuje się że w rzeczach nie ma szczoteczki. Nie ma prawa jej tam być bo zawczasu położyłem ją zapobiegawczo na łóżku żeby nie szukać jej po ciemku w nocy. Idę w końcu umyć zęby i kładę się do łóżka. Radość sąsiadów jest połowiczna, bo Francisco szuka dalej...
Colonia del Sacramento
Latarnia morska - Colonia del Sacramento |
Są takie miejsca w których odnosi się wrażenie że czas się zatrzymał i za nic w świecie nie chce ruszyć. Aby odbyć podróż w czasie wystarczy krótka przeprawa promowa z Buenos Aires na drugie wybrzeże Rio de la Plata. Przybywając ze stolicy Argentyny do Colonia del Sacramento aż trudno uwierzyć, że ta zamieszkiwana dziś przez niewiele ponad dwadzieścia tysięcy mieszkańców mieścina, w zamyśle portugalskich kolonizatorów miała rzucać wyzwanie Buenos Aires. Zamiast tego stała się jedną z większych atrakcji turystycznych w okolicach Rio de la Plata. Uroki tego miejsca dostrzegła również komisja UNESCO, wpisując cały kompleks kolonialnych zabudowań jako jedyny obiekt w całym Urugwaju na listę światowego dziedzictwa kulturowego. Urokliwe miasteczko tworzy bardzo strawny turystycznie koktajl, w którego skład wchodzi klimatyczna kolonialna zabudowa pozostawiona przez Portugalczyków, zalegające na ulicach stare samochody, przyjaźnie nastawieni ludzie, dobrze rozwinięta infrastruktura z licznymi, zważywszy na rozmiar miasteczka restauracjami, kafejkami oraz sklepikami.
Colonia del Sacramento |
W miasteczku znaleźć można również liczne bary szybkiej obsługi, oferujące przekąski bardziej międzynarodowe jak hot dogi (w Ameryce Południowej znane pod nazwą „pancho”), pizza czy hamburgery. Na uwagę zasługuje jednak ulubiona potrawa Urugwajczyków z barów szybkiej obsługi. Chivito to kanapka na sterydach będąca zmutowaną hybrydą steka, zestawu śniadaniowego i sałatki. Wszystko w jednym. Głównym elementem chivito jest stek, wokół którego można znaleźć dosłownie wszystko. Ten koszmar dietetyków, pomiędzy dwoma kawałkami pieczywa oprócz steku, mieści jeszcze zazwyczaj plaster szynki, sera, sadzone jajko, sałatę, warzywa i pikle.
Colonia del Sacramento |
Nie wspominając oczywiście o tym że zalecane jest obfite polanie dodatków keczupem i majonezem, a straż przyboczną chivito zazwyczaj stanowią frytki. Zjedzenie jednej kanapki powoduje odżegnanie uczucia głodu aż do następnego dnia. Dla informacji skruszonych sumień, niedaleko stadionu w Colonii jest siłownia na otwartym powietrzu gdzie można przy odrobinie dobrych chęci spalić pochłonięte kalorie.
Lwią część turystów stanowią oczywiście mieszkańcy Ameryki Południowej, głównie z Brazylii i Argentyny, natomiast podczas spaceru nie trudno spotkać również ludzi ze Stanów Zjednoczonych, Europy czy z Japonii.
Colonia del Sacramento |
Tych ostatnich zresztą łatwo poznać nie tylko ze względu na charakterystyczne rysy twarzy lecz również przez to, że jako jedni z nielicznych do zwiedzania miasteczka które można przejść szybkim krokiem w kwadrans wynajmują meleksy.
Przy samym wybrzeżu Rio de la Plata znajdują się najbardziej charakterystyczne punkty Colonia del Sacramento, mianowicie latarnia morska, oraz pozostałość po murze obronnym miasta, wraz z dobrze zachowaną bramą wjazdową. Woda w rzece jest dosyć mocno wzburzona, a nad brzegiem potrafi naprawdę mocno wiać.
Colonia del Sacramento |
Wśród przebywających w Colonia del Sacramento ludzi bardzo wielu zarówno Argentyńczyków jak i turystów krajowych zwieńcza spacery po mieście na ławeczce na uroczym molo usytuowanym przy porcie jachtowym, wypijając termos lub dwa swojego ulubionego mate.
Oczywiście w całym mieście nie mogło zabraknąć wielu akcentów podkreślających dumę narodową, takich jak flaga oraz pomnik Artigasa.
Co jest faktem dość dziwnym i zniechęcającym, miasteczko zamiera w godzinach wieczornych i nocnych. Oświetlenie jest słabe, mimo potencjału architektury która mogłaby być podświetlona, lokale zamykają swoje podwoje o dość wczesnych porach, a ulice robią się opustoszałe.
Colonia del Sacramento |
Colonia ze względu na swój kieszonkowy rozmiar i niewielką odległość od Buenos Aires jest idealna na jednodniowy romantyczny wypad.
Piriápolis
Hotel Colon - Piriapolis |
Przebywając w Urugwaju ciężko oprzeć się pokusie zafundowania sobie kilkudniowego wypadu nad ocean. Ciężko jednoznacznie wyznaczyć gdzie dokładnie kończy się rzeka a zaczyna ocean, wersje co do tego są różne. Ze względu na szalejące na wschodnim wybrzeżu burze muszę nieco zrewidować plany i wybór pada na mały nadmorski kurort Piriápolis.
Na głównym placu miasteczka, oprócz kolejnego pomnika nieśmiertelnego Artigasa, znajduję się ciekawa inicjatywa kulturalna. Urząd miejski Piriápolis przy współpracy z ambasadą francuską stworzył uliczną galerię reprodukcji wybranych dzieł z kolekcji muzeum w Luwrze.
Hotel Argentino - centrum Piriapolis |
W Piriápolis wszystko kręci się wokół Hotel Argentino, który jest jądrem wokół którego zbudowano kurort. Twórcą jednego z największych i najdroższych w swoich czasach hotelu w Ameryce Południowej był urugwajski przedsiębiorca Francisco Piria, któremu Piriápolis zawdzięcza swoją nazwę. Zainspirowany przykładami europejskimi, po kolejnej podróży na stary kontynent Francisco Piria postanowił wykorzystać należący do niego rozległy teren z dostępem do morza i zagospodarować fragment urugwajskiego wybrzeża tworząc kurort wypoczynkowy. Wzdłuż wybrzeża na całej długości miasteczka Piriápolis spacerować można nadmorską promenadą Rambla de los Argentinos.
Rambla de los Argentinos - Piriapolis |
Na wzgórze nad miastem dostać się można specjalnie wybudowaną na tę okazję kolejką linową, aby móc podziwiać panoramę. Wieczorami promenada zapełnia się turystami, głównie z innych części Urugwaju, choć nierzadko również Argentyńczykami poszukującymi tańszej i spokojniejszej alternatywy dla turystycznego potwora w pobliskim Punta del Este. Młodzież zbiera się w grupach by słuchając muzyki z zaparkowanego nieopodal samochodu popijać w grupie przyjaciół mate.
Znajdujemy się poza sezonem i większość lokali jest nieczynnych. Zawiedzony brakiem możliwości skosztowania słynnych grillowanych przysmaków z owoców morza poławianych w oceanie, zostaje skazany na bar szybkiej obsługi. Ponieważ jestem jedynym klientem, a godzina zamknięcia zagląda już obsłudze w oczy, jestem obsłużony szybko, ale kiepsko. Abstrahując już od walorów smakowych, ponieważ od tego typu lokali zbyt wiele nie można oczekiwać, ale zostaje mi podane niemalże zimne jedzenie.
Castillo de Piria - okolice Piriapolis |
Nie zwykłem narzekać ani zwracać uwagi obsłudze na takie niedociągnięcia, ponieważ domyślam się gdzie mają moje uwagi i sugestie, ale tym razem nie mogę się powstrzymać przed komentarzem, co wynika bardziej z dumy że jestem to w stanie zrobić w obcym języku. Dlatego też przed kelnerem błyszczę dowcipem, zwracając mu uwagę że zamawiałem „papas fritas” (frytki, dosłownie smażone ziemniaki), a nie „papas frias” (zimne ziemniaki).
Jedną z atrakcji okolicy jest zamek zwany Castillo de Piria, który Francisco Piria wybudował dla siebie u zbocza Cerro de Azucar. Brama wejściowa otwarta jest dla zwiedzających codziennie od wtorku do niedzieli. Oczywiście jest poniedziałek. Stwierdzam że nie szedłem sześciu kilometrów w słońcu pod górę żeby teraz się poddać i planuję manewr oskrzydlający po znalezieniu słabego punktu w ogrodzeniu. Oczywiście jak zawsze w takich przypadkach, akurat w tym samym momencie z miasta musiał wrócić stróż pilnujący kompleksu.
Rezerwat przyrody - okolice Piriapolis |
Na szczęście pomogły tłumaczenia że przyjechałem z daleka specjalnie po to aby zobaczyć wspaniałą rezydencję Francisco Piria i dlatego posunąłem się do wtargnięcia na posesję aby ją zobaczyć. Mały manewr grający na próżności strażnika przynosi skutek i nieautoryzowane wejście na teren rezydencji przechodzi bez echa. Aby spacer nie poszedł jednak całkiem na darmo postanawiam skorzystać z uroków znajdującego się w bezpośredniej bliskości rezerwatu przyrody.
Pogoda całkowicie się załamuje. Opuszczam urugwajskie wybrzeże w najlepszym momencie. Wybieram się w długą podróż do stolicy prowincji Misiones, gdzie mam zamiar urządzić sobie bazę wypadową do odwiedzenia najlepiej zachowanych ruin misji Jezuickich w Ameryce Południowej: La reducción de Santísima Trinidad del Paraná oraz Jesús de Tavarangué w Itapua w Paragwaju.
Serdecznie zapraszam do lektury kolejnej części relacji z Paragwaju:
[ Link ]
[ Link ]
Me lo sono letto in treno. Scorre molto bene ed e' una lettura piacevole ed interessante. Naturalmente mi han fatto piacere i riferimenti podistico/scacchistici :)
OdpowiedzUsuńLa preparazione del mate invece resta magia nera, pero' risveglia la voglia di provarlo, quasi al pari delle bistecche: a questo punto non so se argentine o uruguayane :)
Rewelacyjny blog, czytam wszystko "łapczywie" i ciągle mi mało...:)Z taką lekką ręką do pisania musi Pan wydać książkę..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Małgorzata B.
aż chce się czytać ;)
OdpowiedzUsuńM.