Przejdź do głównej zawartości

Mission Impossible - Paragwaj

Expedición Americana II


Prolog


Pozostałości redukcji misyjnej Jesus
Jeszcze na długo przed narodzinami utopijnej idei równości i sprawiedliwości społecznej na starym kontynencie, i zdecydowanie na dłużej przed tym jak świat przekonał się na podstawie bolesnych doświadczeń w trakcie biegu swojej historii, że jest ona niemożliwa do wprowadzenia, wiele tysięcy kilometrów od centrum ówczesnej rozwiniętej cywilizacji, dzikie dżungle Ameryki Południowej były gospodarzem jednego z najbardziej niesamowitych eksperymentów socjologicznych w dziejach ludzkości. Wydarzenie to często bywa pomijane w opracowaniach ze względu na jego małe znaczenie dla biegu głównego nurtu wydarzeń historycznych epoki.
Portal w prezbiterium kościoła w Trinidad
Z dala od ówczesnych centrów cywilizacji, w samym centrum dżungli, z paradoksalnie niemożliwej synergii członków zakonu jezuitów oraz rdzennej ludności Guarani powstało społeczeństwo doskonałe. Starcie dwóch biegunów cywilizacyjnych zaowocowało powstaniem społeczeństwa opartego na równości, braterstwie oraz wspólnej własności. Pierwszego i prawdopodobnie jedynego we współczesnej historii świata na tą skalę. Całkowicie samowystarczalne misje, odcięte od świata zewnętrznego, były opisywane w relacjach zatrzymujących się w nich podróżnych jako prawdziwe raje na Ziemii. W czasach swojej świetności w trzydziestu redukcjach misyjnych na terenach leżących na pograniczu współczesnej Brazylii, Argentyny oraz Paragwaju żyło sto pięćdziesiąt tysięcy Indian Guarani. Natomiast podczas całego okresu działalności członków Zakonu Jezusowego, między 1610 a 1768 rokiem kiedy to wypędzono Jezuitów z Ameryki Południowej, chrzest przyjęło ponad siedemset tysięcy Indian.
Niestety po wypędzeniu jezuitów, częściowo zniszczone misje, opuszczone przez swoich mieszkańców i zapomniane przez świat stopniowo popadły w ruinę. Spośród trzydziestu redukcji misyjnych, najlepiej zachowały się dwie z redukcji znajdujących się na terenie Paragwaju. Santísima Trinidad del Paraná oraz Jesús de Tavarangué.

Encarnacion


Posadas - widok na Rio Parana - po drugiej stronie Paragwaj
Po długiej i wyczerpującej podróży zatrzymuję się w Posadas, stolicy prowincji Misiones. Jak nie trudno się domyślić ta Argentyńska prowincja. słynąca z rozległych upraw mate które zaopatrują większość regionu w yerbę do parzenia ulubionego napoju, swoją nazwę zawdzięcza misjom jezuickim. Pierwsi jezuici rozpoczęli prace związane z nawracaniem ludności w tych regionach już pod koniec XVI wieku. Posadas to spokojne miasto, oferujące niezłą infrastrukturę oraz poprawną bazę hotelową. Bezpośrednia bliskość granicy z Paragwajem, znajdującej się na rozdzielającej dwa kraje  rzece Rio Parana powoduje, że wielu podróżników wybiera je sobie jako bazę wypadową do Paragwaju. Swoistą ciekawostką jest że prowincja Misiones cieszyła się swego czasu sporą popularnością pośród imigrantów z Polski. Podczas dwóch rozmów nawiązanych przypadkiem na ulicy, dwukrotnie okazuje się że mój rozmówca ma polskie korzenie. Zgodnie z tym co mówią napotkani mieszkańcy Posadas, w całej prowincji znaleźć można mnóstwo osób, które są potomkami imigrantów polskiego pochodzenia.
Wejście do zakrystii w kościele w Trinidad
Po zregenerowaniu sił oraz zjedzeniu symbolicznego posiłku w postaci kanapek przygotowanych z dostępnych w całodobowym supermarkecie składników, pora ruszyć w drogę. Miejski autobus oznaczony „internacional” mozolnie i metodycznie zbiera ludzi z kolejnych z niekończącej się listy przystanków. W końcu udaje się dotrzeć do mostu łączącego Argentynę z Paragwajem. Po chwili podziwiania błękitnych wód Rio Parana przyszła kolej na formalności imigracyjne. Kontrola straży granicznej praktycznie nie istnieje, prawdopodobnie dlatego by nadto nie zatruwać życia ludziom mieszkającym w przygranicznych miejscowościach. Po zebraniu wszystkich pieczątek wszyscy wracają do autobusu by kontynuować podróż do dworca autobusowego w Encarnacion. Po przekroczeniu granicy z miejsca można zauważyć, że zmieniliśmy kraj. Po drugiej stronie Rio Parana czeka na nas całkowicie odmienna rzeczywistość.
Po dotarciu do terminalu dworca autobusowego, ciężko opędzić się od sprzedawców oferujących co chwila całą gamę mniej lub bardziej potrzebnych produktów. Wśród produktów spożywczych króluje chipa, czyli smaczna paragwajska wariacja na temat bajgla z serem.
Część prezbiterialna kościoła w Trinidad
Sam dworzec autobusowy, otoczony ze wszystkich stron fosą w postaci żeliwnych straganów szczęk, stosuje metodę zarządzania przez chaos. Zostaję wyłapany z tłumu przez dwóch mężczyzn i niemal dosłownie podany osobie przedstawiającej się jako bileter. Pozbawiony jakiegokolwiek munduru czy identyfikatora podaje mi podziurawione bilety z jedynej puli jaką trzyma w ręku. Do dziś sposób w jaki później kontrolerzy rozróżniają bilety na poszczególne trasy autobusów pozostaje dla mnie zagadką. Na szczęście, ku mojemu lekkiemu zdziwieniu bilet okazuje się ważny. 
Wszyscy napotkani ludzie w porównaniu z Argentyńczykami wydają się być bardziej zdystansowani i powściągliwi. Życie toczy się swoim własnym tempem.
Wejście do zakrystii w kościele w Trinidad
Można odnieść wrażenie że starają się pilnować własnego nosa i oczekują od innych dokładnie takiej samej postawy. Muszę przekonywać napotkanych ludzi z dworca że wcale nie chcę jechać do Asuncion. Kolejni mężczyźni przekazują mnie sobie i na końcu, znów niemal dosłownie wkładają mnie do autobusu skierowanego do Ciudad del Este. Ponieważ jestem jedynym obcym wśród miejscowych pasażerów trzy razy upewniam się u kierowcy czy wysadzi mnie na skrzyżowaniu które prowadzi do Trinidad. Mimo kolejnego zapewnienia jednak nadal nie jestem przekonany, ale w końcu postanawiam im zaufać. Autobus zaczyna się zapełniać, i to nawet nie tyle pasażerami co kolejnymi kupcami.
Część klasztorna z kanałem odprowadzającym wodę - Trinidad
O ile sprzedaż napojów chłodzonych i chipas uważam za jak najbardziej naturalną, co zresztą potwierdza mikrorynek autobusowy, ponieważ podaż spotyka się wśród pasażerów z popytem, o tyle kolejni kupcy wywołują u mnie coraz większe zdziwienie. Oferowane są breloczki, etui do telefonów komórkowych, w końcu również zjawia się pan oferujący same telefony komórkowe. 
Po dwudziestu minutach mam wrażenie jak bym zwiedził cały supermarket wielobranżowy. Kiedy autobus był już pełny, ruszyliśmy z miejsca. Tylko po to by w samym Encarnacion zatrzymać się jeszcze w co najmniej pięciu miejscach i dobrać kolejnych pasażerów na mniej intratne miejsca stojące w przejściu.
Pole uprawne z rezerwuarem wodnym na środku - Trinidad

Nawet nie zauważyłem kiedy nadeszła pora karmienia i siedząca obok pani podała pierś swojemu głodnemu synkowi. Oby mu się nie ulało. Mimo całej naturalności tej sytuacji, w końcu wszyscy swego czasu przechodziliśmy ten etap żywieniowy, zaczynam się interesować widokiem za oknem. Krajobraz robi się bajecznie kolorowy kiedy tylko opuszczamy miasto. Czerwona glina pięknie kontrastuje z bujną zielenią flory, sprawiając wrażenie jakby wszystko wyrastało z olbrzymiego ziemnego kortu tenisowego. Wlepiając wzrok w mijany po drodze krajobraz zaczynam rozmyślać na temat celu swojej wyprawy. 

Projekt Utopia


Widok z zakrystii kościoła w Trinidad
Pośród wszystkich misji jezuickich w Ameryce Południowej, jedynie trzydzieści z nich posiadało ochronę prawną i rzeczywistą autonomię. Zrzeszyły się one w związek misyjny zwany Trzydziestoma Miastami. Wszyscy naoczni świadkowie, począwszy od samych misjonarzy a skończywszy na wszystkich odwiedzających redukcje misyjne w swoich relacjach stwierdzają, że były to miejsca bardzo ładne, czyste i przyjazne. Gurarani mieszkający w redukcjach używali różnych środków artystycznego wyrazu. Muzyka, rzeźba w drewnie oraz kamieniu, ceramika, malarstwo czy architektura, w połączeniu ze spajającą wszystko religią przyczyniała się do wzmocnionego poczucia wspólnoty oraz nadawała sens istnieniu misji. 
Wszelkie źródła podają że twórczość artystyczna Guarani nie ograniczała się jedynie do bezmyślnego kopiowania stylów których nauczali ich misjonarze jezuiccy. Indianie poszli o krok dalej, dodając do każdej dziedziny sztuki barokowej element swojej oryginalnej kultury.
Widok na kościół z pola uprawnego - Trinidad
Właśnie to połączenie stylów powoduje unikatowość zarówno architektury, jak i dzieł powstających na terenie misji w owym czasie. Dziedziną sztuki, która spowodowała powstanie mocnych więzi między jezuitami a Guarani była muzyka.
Już od najwcześniejszych lat działania redukcji misjonarze zwrócili uwagę na niesamowitą muzykalność i wrażliwość artystyczną Guarani. Nauka gry na przywiezionych przez misjonarzy instrumentach, a następnie wspólne wytwarzanie nowych instrumentów powodowało zacieśnianie integracji i wzmacnianie więzów społecznych. Jezuici starali się aby w redukcjach było jak najmniej europejczyków. Zazwyczaj normą było dwóch misjonarzy, którzy ograniczali się do sprawowania opieki duchowej, natomiast Indios sami decydowali o swoim życiu. 
Wspólny ganek w jednym z domów Indios w Trinidad
Aby mieć wyobrażenie o zaawansowaniu technologicznym w redukcjach misyjnych w środku dżungli warto dodać, że jezuici nie tylko byli pierwszymi posiadającymi własną prasę drukarską nad Rio de La Plata. Sami ją sobie zbudowali. Korzystając z niej drukowali książki dla Indian w ich ojczystym języku Guarani. Każda rodzina która dołączała do redukcji jezuickiej miała zagwarantowane miejsce do życia, a ich dzieci edukację. Edukację z wysokiego poziomu której sami jezuici byli znani również w całej Europie. Jak w każdej cywilizacji, również w misjach można było zaobserwować postęp. Z czasem drewniane chatki zastępowane były kamiennymi strukturami, natomiast budowane tu coraz bardziej imponujące i coraz większe kościoły w niczym nie ustępowały pod względem architektonicznym oraz poziomu wykończenia europejskim budowlom sakralnym z analogicznego okresu. 
Dzwonnica w redukcji misyjnej Trinidad
Na typową redukcję misyjną składał się główny plac, przy którym zazwyczaj znajdował się kościół oraz część klasztorna gdzie misjonarze mieszkali oraz prowadzili warsztaty rzemieślnicze i magazyny, ustawione w rzędach domy Indios oraz dom przywódcy osady, który był wybierany przez samych Guarani w demokratyczny sposób. Zazwyczaj na terenie misji znajdował się również cmentarz, dom dla wdów i samotnych kobiet oraz szpital. Przy misji znajdowały się również pola uprawne, z których plony były dzielone po równo między mieszkańcami.
W ciężkich czasach kolonializmu, obowiązki duszpasterskie nie były jedynymi wyzwaniami stojącymi przed jezuitami.
Widok z okna na stary kościół w Trinidad
Misje oprócz nawracania Guarani, pełniły również funkcję ochronną. Chroniły bowiem Indios przed polowaniami urządzanymi na nich przez hiszpańskich oraz portugalskich łowców niewolników, którzy potrzebowali przymusowych pracowników do pracy na swoich plantacjach. Dochodziło do regularnych potyczek mających na celu zapewnienie Guarani bezpieczeństwa. 
Miłośnicy kinematografii znają historię schyłku utopijnej rzeczywistości redukcji jezuickich ze znakomitego, opartego na faktach fimu „The Mission”, w którym zagrały takie gwiazdy światowego kina jak Jeremy Irons oraz Robert De Niro. Misje zlikwidowano, a jezuitów wypędzono w momencie kiedy misje zaczęły stanowić przeszkodę na drodze dalszej ekspansji mocarstw kolonialnych na kontynencie.

Santísima Trinidad del Paraná


Makieta odtwarzająca Trinidad z czasów działalności redukcji
Z zamyślenia wyrywa mnie jeden ze stojących pasażerów okrzykiem „Gringo, ruinas!”. Nie tyle dopatruje się w tym jego dbałości o moje dotarcie do Trinidad, co chrapki na moje miejsce siedzące. Przepraszam siedzącą obok karmiącą matkę i przeciskając się przez tłum stojący w przejściu, po uprzednim pozdrowieniu kierowcy wysiadam na skrzyżowaniu. Stąd muszę dojść ostatni fragment pieszo. W polu widzenia znajduje się kilka małych budynków mieszkalnych i stacja benzynowa. Wielki transparent przy drodze przypomina że obie okoliczne misje, Trinidad i Jesus zostały w 1993 roku wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Pozostałości domów Indios w Trinidad
Po średniej długości spacerku docieram do misji Trinidad, gdzie wita mnie małe, ale nowe i ładne centrum zwiedzających. Po ciekawej rozmowie, i wyjaśnieniu sobie gdzie leży takie państwo jak Polska, pani bileterka kręci trochę nosem kiedy zgłaszam chęć płacenia w innej walucie niż guarani. Po początkowej niechęci udaje mi się nabyć bilet. Szybki rzut oka na makietę i rozkład budynków, i już wchodzę na właściwy teren misji. Ponieważ jestem jedynym odwiedzającym misję, a widzę że policjant pilnujący wejścia nie ma nawet ochoty wstać żeby obejrzeć mój bilet, więc nawzajem się ignorujemy. 
Pozostałości domów Indios w Trinidad
Pierwsze wrażenie, zresztą tak jak i drugie i każde kolejne jest urzekające. Moja żona zawsze się zastanawia z czego wynika mój zachwyt wszelkiej maści ruinami, i co właściwie widzę takiego fascynującego w stercie kamieni. Uwielbiam tego typu miejsca, ponieważ jeżeli ktoś uważnie się w nie wsłucha, usłyszy jak przemawia z nich ich własna historia. Ponadto cenię sobię ruiny również z tego względu, że przy ich zwiedzaniu mocno pracuje wyobraźnia. Dlatego też staję na środku głównego placu i wyobrażam sobie jak musiało wyglądać życie codzienne w misji Trinidad. W mojej głowie podczas zwiedzania to miejsce tętni życiem.
Plac ma wymiary 130m na 150m.
Trinidad - widok z dzwonnicy
 Wchodzę do jednego z ośmiu znajdujących się przy nim domów dla Indios. Mieszkania są spore, mają po dwa wejścia, okno oraz wspólny dla wszystkich mieszkańców ganek. Budynki mieszkalne otaczają plac z trzech stron. Po przeciwległej jego stronie znajdują się pozostałości imponujących rozmiarów kościoła. Co prawda w Europie widywałem wiele kościołów podobnych rozmiarów oraz większych, ale ten jest jedyny w swoim rodzaju, ponieważ zbudowali go Indianie w środku dżungli. Obok kościoła z jednej strony znajduje się część klasztorna, z drugiej zaś nieco na uboczu cmentarz.
Trinidad - widok z dzwonnicy
Na terenie osady znaleźć można jeszcze stary kościół, który nie posiada aż tak imponujących rozmiarów jak nowy, ale również stanowi ciekawą konstrukcję. Tuż obok niego znajduje się stary cmentarz oraz dzwonnica. Główny kościół w zamyśle jest zaprojektowany w typowym stylu baroku jezuickiego ze specyficznym dla gatunku trójdzielnym frontem. Już trochę mniej typowe są zdobiące jego wnętrza płaskorzeźby. Najlepiej zachowane znajdują się w części prezbiterialnej po obydwu stronach ołtarza. Bogato zdobione portale naprawdę cieszą oko. Widać na nich wpływ kultury Guarani. Jest to jeden z licznych przykładów ich wkładu do architektury barokowej. Można nawet zaryzykować stwierdzenie że to kościół w stylu baroku Guarani. W zakrystii znajduje się ekspozycja odnalezionych fragmentów rzeźb Indian. 
Ruiny starego kościoła w misji Trinidad
Za kompleksem klasztornym, stanowiącym niejako aneks do części nowego kościoła, znajduje się sporych rozmiarów pole uprawne. Na samym jego środku znajduje się rezerwuar do jego nawadniania. Zwiedzając część klasztorną, na jej podwórzu natykam się na kanał burzowy, który dzięki lekkiemu nachyleniu gruntu odprowadzał wodę wprost na pole uprawne i sady, gdzie zapewne jej nadmiar zbierał się w rezerwuarze. Całość terenu jest bardzo zadbana a trawa równo przystrzyżona na całej powierzchni misji. W godzinach nocnych organizowane są tu pokazy światło dźwięk.
Misja Trinidad została oryginalnie założona w Urugwaju w 1706 roku, a sześć lat później została przeniesiona do Paragwaju. W 1761 roku Trinidad zamieszkiwało 2689 osób.
Wchodzę na dzwonnicę, skąd w absolutnej ciszy i samotności, spoglądając z góry na całość misji zatapiam się we własnych myślach.
Wychodząc rzucam okiem na skromne stoiska z pamiątkami, lecz mając w pamięci pojemność swojego plecaka oraz długość swojej wyprawy powstrzymuje się przed zakupami. Przy wyjściu jeden z dwóch stojących przy centrum zwiedzających mężczyzn pyta czy nie potrzebuję przewodnika po ruinach. Tylko pozazdrościć intuicji i wyczucia chwili w biznesie. 

Jesús de Tavarangué


Niedokończony kościół w redukcji Jesus
Wracam do skrzyżowania ze stacją benzynową. O ile dostanie się do Trinidad z Encarnacion nie jest specjalnie skomplikowane, o tyle w przypadku Jesus zaczynają się schody. Po przeprowadzeniu krótkiego rekonesansu dowiaduję się, że jeździ w tamte okolice autobus, ale będzie za cztery godziny. Ponadto uzyskuję informację, że stojąca na skrzyżowaniu toyota corolla jest jedyną taksówką. Ciężka sytuacja. Pomyślmy. Jeden dostawca i jeden klient. Monopol na rynku z jednym klientem to dość ciekawy przypadek. Jak by nie patrzeć jesteśmy na siebie skazani, więc na nic zdają się próby wymyślenia taktyki zbijania z ceny.
Pozostałości części klasztornej w Jesus
Taksówkarz, podobnie jak wszyscy dotąd napotkani mieszkańcy regionu jest bardzo zdystansowany i poważny. Nie jest nieuprzejmy, ale też nie można o nim powiedzieć że jest sympatyczny. Mimo swojej beznadziejnej pozycji i braku chęci do negocjacji, jakoś udaje mi się urwać trochę z ceny przejazdu. Zajmuję miejsce z przodu. 
Kościół w misji Jesus
Oczywiście nic nie może być normalne w moim europejskim pojęciu, więc kurs taksówką po przejechaniu trzydziestu metrów również robi się ciekawy. Zaczynamy zbierać po drodze ludzi z drogi.

Sprytne, w końcu dlaczego nie zarobić, skoro z tyłu mamy jeszcze dwa miejsca.
Dwa miejsca, ale chyba taksówkarz o tym nie słyszał bo co chwila wsiada ktoś nowy. W końcu licznik zatrzymuje się na sześciu osobach z tyłu w tym czterech dorosłych. Kończyny zaczynają wystawać z każdej wolnej przestrzeni z tyłu. Ponieważ cisza zaczyna mi przeszkadzać, zważywszy że na przestrzeni toyoty corolli jest nas teraz ośmioro i podejmuję syzyfowe próby nawiązania jakiegokolwiek kontaktu z kierowcą. Odpowiedzi są jednozdaniowe. Po kilku próbach postanawiam wyjąć asa z rękawa. W beznadziejnej sytuacji na całym świecie, a w szczególności w Ameryce Południowej temat futbolu stanowi ostatnią deskę ratunku.
Nawa główna kościoła w Jesus
Udaje mi się wzbudzić nie tylko zainteresowanie ale i podziw taksówkarza znajomością piłkarzy paragwajskich. Wisienką na torcie jest wspomnienie o wielkim idolu Paragwajczyków, legendarnym bramkarzu jakim był Jose Luis Chilavert. Dzięki Jose zdobywam jego zaufanie i rozmowa zaczyna się kleić, co skutecznie umila dalszą podróż. Toyota powoli się opróżnia i liczba osób schodzi do przepisowej. Chwilę później zostajemy już sami i jedziemy prosto do Jesus. 
Główną, i zaryzykuję również stwierdzenie że jedyną atrakcją Jesús de Tavarangué jest nigdy niedokończony, imponujących rozmiarów kościół.
To co pozostało z domów Indios w misji Jesus
Przy jego budowie, która rozpoczęła się w 1750 roku pracowało trzy tysiące Guarani. Kiedy siedemnaście lat później jezuici zostali wypędzeni, kościół wciąż nie był ukończony. Gdyby prace budowlane dobiegły końca byłaby to największa budowla tego typu powstała w misjach jezuickich. Ponieważ kompleks Jesus jest o wiele mniejszy od Trinidad dość szybko wracam do czekającej przed wejściem taksówki.
W drodze powrotnej znów gwarzymy sobie o futbolu. I znów zabieramy ze sobą kolejnych pasażerów na tylną kanapę. Tym razem tylko piątkę. Powoli taksówkarz się rozkręca i zaczyna opowiadać o swojej rodzinie i dzieciach.
Pozostałości domów Indios w Jesus
Jednak szybko wraca na temat piłki nożnej i mówi o dzisiejszym meczu. Rozmawiamy o wielkim meczu i że będzie niezły spektakl. Dopiero po kilku minutach okazuje się że mówimy o dwóch różnych spotkaniach. On o Olimpia Asuncion z Flamengo w Copa Libertadores, a ja o AC Milan z Barceloną w Lidze Mistrzów. To sobie pogadaliśmy. Żegnam się z taksówkarzem, reguluję należność za przejazd, po czym wysiadam przy trasie i czekam na autobus wracający z Ciudad del Este.
Kolumnada na tyłach kościoła Jesus




Na budynku przy którym czekam znajduję plakat z zaleceniami paragwajskiego ministerstwa zdrowia dotyczący zapobiegania rozprzestrzeniania się gorączki denga.
Ta paskudna choroba przenoszona jest przez występującą na tej szerokości geograficznej odmianę komarów. Składają one jaja w nawet najmniejszych sztucznych zbiornikach wodnych, tak by pozostawać jak najbliżej swoich żywicieli - ludzi. Dlatego też plakat zachęca do nie pozostawiania stojącej wody pod żadną postacią, aby uniemożliwić im złożenie jaj. Cieszę się że jestem wysmarowany od stóp do głów koncentratem z wysoką zawartością DEET, ponieważ w okolicy ruin zauważyłem te paskudnie wyglądające komary.

Widok z ołtarza w kościele Jesus
Po dotarciu do Encarnacion usiłując znaleźć jakiekolwiek inne pamiątki niż naczynia do parzenia mate, natykam się na jeden sklep gdzie przed włączonym telewizorem siedzi grupa mężczyzn oglądających mecz. Przyłączam się do nich, lecz po krótkim czasie sygnał antenowy zanika, więc przenoszę się do pobliskiego baru. W barze udaje się obejrzeć kolejny fragment, spożywając przy okazji nienapyszniejszy posiłek w życiu po czym sygnał z satelity zanika. W końcu aby obejrzeć końcówkę spotkania trafiam na dworzec autobusowy, gdzie przed telewizorem podwieszonym do sufitu siedzi spora grupka przypadkowych kibiców. Pośród najmłodszych z nich wywiązuje się bójka.
Pozostalości misji Jesus
Na chwile wszyscy odrywają wzrok od transmisji żeby kibicować tłukącym się urwisom. Zabawa kończy się dopiero wtedy kiedy na horyzoncie pojawia się policja. Wtedy wszyscy grzecznie wracają do oglądania transmisji. Po meczu opuszczam Paragwaj. Po okazaniu paszportu na granicy muszę wysłuchać jeszcze podczas kontroli bagażu dowcipów strażnika granicznego pod moim adresem, który zaczyna krzyczeć „Italia! Mafia! Cosa Nostra!”. Potem z uśmiechem oddaje mi paszport i zadowolony z wysokiego poziomu swojego żartu puszcza mi oko macha od niechcenia ręką, na znak że nie jest zainteresowany oglądaniem zawartości mojego mafijnego bagażu. I już jestem w Argentynie.


Wracam do Posadas, skąd wkrótce udam się na wyprawę do jednego z najpiękniejszych i najbardziej spektakularnych miejsc w Ameryce Południowej a może i nawet na świecie - znajdujących się na pograniczu Brazylii i Argentyny wodospadów Iguazu.

Serdecznie zapraszam do lektury kolejnej części relacji z wodospadów Iguazu:
[Link]

Komentarze

  1. Molto interessante anche la parte del Paraguay. Si sente che hai approfondito i temi e non hai fatto una visita turistica superficiale. Molte cose interessanti che non sapevo e che val la pena di approfondire.
    Poi quella del football e' la prima idea di socializzazione che e' venuta in mente anche a me, solo che io avrei rischiato di far confusione. Se ad esempio gli avessi fatto i complimenti per Suarez correvo il rischio di farmi scaricare in mezzo ai campi o di vedere raddoppiata la tariffa :)
    Il titolo poi mi e' piaciuto molto, farebbe morire di invidia Salvo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny blog, wspaniale napisany. Przebija z niego gruntowne przygotowanie się do każdej wyprawy. Po przeczytaniu każdego "segmentu" nie czuje się niedosytu wiedzy i wrażeń.
    Powodzenia w następnych tak wspaniałych podróżach.
    Teresa

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Drachenwand – Ściana Smoka

Pełen rozmaitych atrakcji dzień w stolicy Austrii zbliżał się niechybnie ku końcowi. Posiliwszy się sznyclem z nieśmiertelną w niektórych kręgach sałatką ziemniaczaną i odmówiwszy sobie dodatkowej porcji kalorii pod postacią tortu Sachera, pełen energii opuściłem Wiedeń udając się wraz z przyjaciółmi do Salzkammergut. Jak się później okazało oszczędzenie sobie tortu Sachera było nienajgorszym pomysłem, ponieważ deficyt kaloryczny nadrobiliśmy przyjmując znaczną ilość pochodzących ze Szkocji wysokokalorycznych destylowanych płynów ze słodu jęczmiennego. Następnego ranka wstaliśmy rano i nieco chwiejnym acz zdecydowanym krokiem podążyliśmy do okna żeby sprawdzić panujące na zewnątrz warunki pogodowe. Po sprawdzeniu prognoz, zdecydowaliśmy że mimo tego, że w nocy spadło trochę deszczu pójdziemy w góry. Cel wycieczki został wybrany już wcześniej, a była nim znajdująca się w Mondsee góra Drachenwand. Nazwę tej liczącej 1060 m n.p.m. góry przetłumaczyć można jako „ściana smoka”.

Dubai Fashion Week

  - Modelki to kościste suki, zajmują mało miejsca – wysyczała przez zaciśnięte w złośliwym uśmiechu zęby Melissa, po czym uznała że możemy przejść do następnego punktu dyskusji. Zrezygnowany kiwnąłem głową i zapisałem jej uwagę w notatniku w nieco zmienionej formie. Siedzieliśmy w ładnie zaprojektowanej, ale pozbawionej światła dziennego salce konferencyjnej, omawiając szczegóły organizacji Dubai Fashion Week, największego wydarzenia w świecie mody w regionie Bliskiego Wchodu i Afryki. Byliśmy współodpowiedzialni za organizację tego wydarzenia drugi rok z rzędu, lecz tym razem sponsorzy okazali się być mniej hojni przez co zostały ustanowione pewne limity na wydatki, z którymi podczas poprzedniego eventu nikt zdawał się nie liczyć. Jak się okazało pierwszymi osobami które miały paść ofiarą skutków okrojonego budżetu miały zostać właśnie modelki, które przylatywały pracować na pokazach mody, będących oczywiście głównym punktem programu tygodnia mody. Zgodnie z decyzją Melissy, zarówno

Krzemowa Dolina

  - Polecę z tobą! Słyszę w odpowiedzi na swoja wymówkę do przedwczesnego zakończenia imprezy o trzeciej nad ranem. Za kilka godzin musze stawić się na lotnisku, żeby odprawić się na samolot zabierający mnie na Maltę. Z czarującym uśmiechem na twarzy swoja chęć dołączenia do wycieczki deklaruje Sean. Średniego wzrostu brunet o Sycylijskich korzeniach jest moim klientem z amerykańskiej agencji eventowej. Znajdujemy się w barze na górnym pokładzie legendarnego statku liniowego Queen Elisabeth 2, który oprócz bycia świadkiem wielu zamorskich podroży możnych tego świata, w 1982 roku miał również swój mały epizod wojenny transportując brytyjskie wojska ekspedycyjne na Falklandy. Po przejściu na emeryturę, Queen Elisabeth 2 udaje się na zasłużony odpoczynek w terminalu wycieczkowym w porcie w Dubaju, gdzie zostaje przekształcony w luksusowy hotel. Impreza, na której jesteśmy to zwieńczenie tygodniowego eventu, rozpoczynającego się od mojego najdłuższego, trwającego niemal czterdzieści godz