Przejdź do głównej zawartości

Singapur - tygrys spod znaku lwa

Prolog

Singapur - miasto lwa
Minęły już dwa miesiące od momentu kiedy konwój w którym znajdowała się Indiana wyszedł z portu w Kalkucie. Kapitan James Pearl właśnie doprowadzał statek do wybrzeża wyspy Saint John’s. Był 28 stycznia 1819 roku. Sir Stamford Raffles oraz major William Farquhar stali na pokładzie bacznie obserwując przybycie miejscowej delegacji. Raffles, który dotychczas sprawował funkcję gubernatora Jawy otrzymał zadanie znalezienia odpowiedniego miejsca do ustanowienia nowej brytyjskiej placówki na południe od Melaki. Miał wówczas trzydzieści osiem lat. Można powiedzieć, że był urodzonym żeglarzem. I to w dosłownym znaczeniu tego słowa, ponieważ urodził się na pokładzie statku dowodzonego przez swojego ojca u wybrzeży Jamajki. Jego cechy charakteru, zdolności interpersonalne oraz płynna znajomość języka malajskiego zdecydowały o powierzeniu mu tego zadania. Kiedy stał teraz na pokładzie tylko utwierdzał się w słuszności swojego wyboru. Wyspa Singapura, której nazwa w języku malajskim oznaczała „Miasto Lwa” była w owym czasie niezbyt atrakcyjnie spowita gęstą dżunglą i mokradłami. Jednak Raffles dostrzegł w niej wielki potencjał. Studiując wielokrotnie mapę zdał sobie sprawę, że położenie geograficzne wyspy Singapura u południowego krańca Cieśniny Melaki sprawia, że przez stworzony tu port przechodzić będzie szlak handlowy z Chinami. Znaczenie strategiczne tego miejsca było nie do przecenienia dla interesów prowadzonych przez East India Company w regionie. Uwarunkowania geograficzne sprawiały również że statki mogły tędy przepływać o każdej porze i przy każdej pogodzie. Raffles uważał że jest to jeden z najbezpieczniejszych i najobszerniejszych portów w całym regionie.

Wieżowce dystryktu finansowego
Ostatnią rzeczą jaką musieli teraz zrobić przed przystąpieniem do negocjacji z przedstawicielami miejscowych władz to upewnić się że wyspa nie znajduje się we władaniu Holendrów. Otrzymawszy od Sułtana Johor pozwolenie na zejście na ląd, udali się w górę rzeki do Singapuru. Nazajutrz zeszli na ląd aby rozpocząć negocjacje. Tydzień później Sułtan Johor zgodził się oddać do dyspozycji Brytyjczyków wyspę oraz tereny morskie wokół niej na odległość wystrzału armatniego w zamian za stałą miesięczną opłatę oraz dotację na budowę meczetu. Na maszt wciągnięty został Union Jack.

Tak właśnie rozpoczęła się historia Singapuru, azjatyckiego tygrysa spod znaku lwa.


Esplanade Bridge wieczorową porą
Ogromny Airbus A380 uderza w Singapurska ziemie z gracja, której zwykle nie spodziewamy się po tak ogromnej maszynie. Mimo że dość pobieżnie rozumiem podstawowe zasady aerodynamiki które pozwalają samolotom latać, to kiedy widzę tę maszynę na płycie lotniska nie przestaję zastanawiać się w jaki sposób jest w stanie oderwać się od ziemi. Mimo że dopiero kilkanaście godzin temu skończył się dość długi tydzień pracy czuję się dość wypoczęty. Przed lądowaniem personel samolotu rozdał karty pokładowe do wypełnienia. Tłusty czerwony druk na karcie niedyskretnie przypomina o karze śmierci za wwożenie do kraju narkotyków, więc jeżeli masz przy sobie narkotyki to teraz jest najdogodniejszy moment na spuszczenie ich w toalecie. W każdym razie zostałeś ostrzeżony. Za każdym razem kiedy dane mi jest wylądować w kraju o podobnych restrykcjach przypominają mi się historię o podrzucaniu małej ilości narkotyków do bagażów podróżnych stosowane głównie w celu odwrócenia uwagi od prawdziwego przemytu na większą skalę. Mimo że podróżuję z bagażem podręcznym i staram się go mieć na oku, kiedy przechodzę koło oficerów straży granicznej trzymającej sympatycznie merdające psy na smyczach przypomina mi się ta historia.

Masjid Sultan - okolice Arab Street
Lotnisko Changi stanowi przedsmak samego miasta. Nowoczesne, intuicyjne i świetnie zorganizowane. Próżno tu szukać frenetycznej krzątaniny i chaosu podsycanego brakiem informacji tak często spotykanego w niektórych portach lotniczych. Wszystko idzie szybko i sprawnie. Terminale połączone są ze sobą systemem pociągów oraz autobusików. Lotnisko jest bardzo dobrze skomunikowane z miastem poprzez sieć MRT. Skrót od Massive Rapid Transport, i rzeczywiście komunikacja miejska jest zarówno masowa jak i szybka. Przy tym również intuicyjna. Nawet nie mając bladego pojęcia o topografii miasta łatwo jest znaleźć odpowiednią stację. A gęsta sieć MRT pozwala dotrzeć dosłownie wszędzie. Singapurskie metro jest inżynieryjnym cudem, ponieważ drążenie tuneli podziemnych w miękkiej i podmokłej glebie stanowiło nie lada wyzwanie. Poza wspaniałą organizacją, pierwszą rzeczą która uderza w oczy przyjezdnych jest kliniczna wręcz czystość. No i w Singapurze gumy nie pożujesz. Nie dość że żucie gumy jest karane, nie sposób jej również kupić w żadnym sklepie. Import tego towaru jest zakazany. Dzięki temu kiedy maszerujemy po chodnikach przy ruchliwych ulicach nie musimy się martwić gdzie stawiamy kroki. Panorama chodników jest również piękniejsza niż w innych miastach, pozbawiona obrzydliwych lepiących się czarnych plam będących połączeniem gumy i nagromadzonego wokół  brudu. Jest to zmora niejednej metropolii, ponieważ usuwanie tego rodzaju plam stanowi spory problem natury technicznej. Nie da się ich usunąć w tradycyjny sposób podczas sprzątania ulic, lecz jedynie za pomocą żmudnego procesu poprzez zastosowanie specjalnych maszyn wykorzystujących parę wodną. Wysokość mandatów za żucie gumy na ulicy stała się jedną z najczęściej powtarzanych historii na temat Singapuru.

Raffles Hotel
Po zakupie biletów w automacie na stacji opuszczam lotnisko. Na obrzeżach miasta pociąg jedzie po estakadzie a nie jak w centrum pod ziemią, dzięki czemu podróżni mogą bezmyślnie pogapić się w okno oglądając mijane krajobrazy. W przypadku Singapuru ciężko jest mówić o obrzeżach miasta. W zasadzie można powiedzieć że nie istnieją, ponieważ jest to państwo miasto. Po drodze mijamy dość rozbudowane przedmieścia oraz zgrabne dzielnice willowe. Co jakiś czas spomiędzy dotkniętych zębem czasów budynków wyłaniają się nowiutkie kondominia i apartamentowce, które z całą pewnością na podróżnych pociągu zrobiłyby wrażenie nie tylko widzianymi z okien basenami lecz także ceną metra kwadratowego. Dość monotonny krajobraz betonowej dżungli raz po raz przerywany jest zielenią parków oraz trawników. Ze względu na klimat miejscowa flora jest bardzo bogata, dzięki czemu nie ma problemu z utrzymaniem roślinności w mieście. Temperatury w ciągu roku są raczej wysokie i stale oscylują w granicach trzydziestu stopni, a opady deszczu są dość obfite. Przez pierwsze godziny spędzone w tej części świata dość dotkliwa wydaje się być wysoka wilgotność powietrza, lecz dość szybko można się do niej przyzwyczaić. Słońce na niebie dość rzadko przebija się przez chmury. Kiedy już zaczynam nabierać przekonania że jestem jedyną osobą zwracającą uwagę na to co się dzieje za oknem znajduję wzrokiem parę która właśnie kończy kłótnię. Po chwili ona odchodzi o kilka kroków i zaczyna się patrzeć pustym wzrokiem za okno. Z trudem tłumi łzy. On przez chwilę patrzy za nią przepraszającym wzrokiem. Kiedy to nie pomaga szybko się poddaje, po czym wraca do ekranu swojego tableta i zaczyna ponownie układać kolorami kulki na wirtualnej planszy.

Restauracje w Clarke Quay
Tak jak w dowolnym dużym mieście europy zachodniej, również podczas jazdy metrem w Singapurze orientuję się że jestem jedynym europejczykiem w wagonie. I podobnie jak tam nie wzbudzam absolutnie żadnego zainteresowania. Pozostali pasażerowie są zbyt zajęci, żeby patrzeć na otaczający ich świat. Nawet kiedy pociąg zatrzymuje się na stacji, a oni udają się do drzwi nie odrywają wzroku od swoich telefonów, tabletów, komputerów i niezbyt dokładnie wiem jeszcze jakich rodzajów elektronicznych urządzeń służących do zapewniania różnego typu mobilnej rozrywki. W końcu azjaci nie od dziś uważani są za pionierów elektroniki.

Już po rzucie okiem na pasażerów pociągu ciężko mówić o Singapurze jako o niesamowitym tyglu kulturowym. Oczywiście można tam spotkać ludzi wielu narodowości a wielokulturowość jest jedną z wizytówek miasta, lecz miażdżąca większość, bo aż trzy czwarte społeczeństwa stanowią Chińczycy. Na drugim miejscu zgodnie z danymi demograficznymi uplasowali się Malajowie stanowiący około szesnastu procent populacji, natomiast trzecim najliczniej reprezentowanym narodem są Hindusi. Jeszcze tylko sprawna i szybka przesiadka i już jestem na swojej stacji. Wszystko intuicyjne i sprawne. Nigdy nie ukrywałem że nie przepadam za dużymi miastami, ale jeżeli już to wolę kiedy są bardzo dobrze zorganizowane. Umiłowanie do chaosu i dezorganizacji zostawiam nienasycone do czasu udania się na prowincję. Singapur dostaje w tej kategorii maksymalną ilość punktów. Po wyjściu ze stacji udaje się do hostelu, żeby się odświeżyć. Dopiero dwanaście godzin temu skończyłem bardzo długi tydzień pracy więc nie miałem nic przeciwko krótkiemu odpoczynkowi.

Promenada przy Singapore River
Po raz pierwszy korzystać będę z hostelu kapsułowego. Koncept upchnięcia dużej ilości łóżek na małej przestrzeni zaowocował niższą ceną. W dodatku za kapsułami przemawia zachowanie zbliżonej do pokoju hotelowego prywatności, niedostępnej dla wieloosobowych sal gęsto zastawionych piętrowymi łóżkami. Po znalezieniu budynku, wsiadłem z przesadnie klimatyzowanego korytarza do windy. Moja główna obawa dotyczyła wielkości kapsuł. Przy moim wzroście zbyt krótkie łóżko, co zdarza mi się nagminnie w przypadku zamknięcia go z dwóch stron kapsułą może nadać całości dość nieprzyjemnie klaustrofobiczny charakter. Całe szczęście już pierwsza przymiarka rozwiała obawy. Kolejny problem, związany z wymianą powietrza w kabinie został rozwiązany poprzez zamontowanie małego wentylatorka. Nie było to zupełnie bezgłośne urządzenie, lecz takie przy którym zmęczony człowiek bez problemów zaśnie. Do wyposażenia kapsuły należały jeszcze dwie półeczki i przymocowany do ściany na wysięgniku telewizor ciekłokrystaliczny. Jak się okazało w moim wypadku zupełnie zbędny, gdyż na jednym z dwóch dostępnych kanałów ustawiony był na całodobową telewizję informacyjną po chińsku, natomiast drugi na kanał filmowy z Bollywood. Problem bezpieczeństwa bagażu rozwiązywały szafki otwierane misternie wyglądającym kluczem wkładanym do zamka siłą grawitacji od góry. Zdążyłem poznać swoich sąsiadów – serbskiego studenta który przyjechał odwiedzić swoich znajomych oraz norweskiego dziennikarza, piszącego dla magazynu traktującego o sportach ekstremalnych. Nie określił dokładnie celu swojej wizyty w mieście. Był piątek wieczór, dokładnie w ten weekend w roku w którym przypada Dzień Świętego Patryka, podczas którego brytyjscy mieszkańcy Singapuru na pewno wyjdą na miasto świętować. To już miało jakiś związek ze sportami ekstremalnymi.

Fullerton Hotel
Po zażyciu tego co w slangu marynarskim nazywane jest „hollywoodzkim” prysznicem udałem się na siestę. Odpocząwszy zacząłem czuć dobrze znane mi uczucie ssania, które przypomniało mi o tym że Singapur stanowi jedną z najciekawszych destynacji kulinarnych świata. Na rozstaju dróg kulturowych, w miejscu gdzie spotykały się kuchnie chińska, malajska, hinduska oraz tajska kubki smakowe same zaczęły się uśmiechać. Wybrałem się na spacer wzdłuż Singapore River, przechodząc przy tym przez dzielnicę finansową dość gęsto usianą drapaczami chmur. Tak na dobrą sprawę to jest właśnie ten obraz Singapuru, który pokutuje w masowej wyobraźni. Powoli zbliża się zmierzch i ruch na rzece jest coraz gęstszy. Po tafli wody ślizgają się tak zwane bumboats, czyli niewielkich rozmiarów łódki. W przeszłości w Europie były one używane do wywożenia nieczystości i odpadów. Dziś za opłatą wożą turystów po rzece. W Singapurze łodzie były oczywiście wykorzystywane do transportowania wszelkiego rodzaju ładunków. Z przodu łodzie prezentują się całkiem ciekawie, ponieważ mają namalowane twarze oraz oczy, żeby mogły widzieć dokąd zmierzają. Promenada nad Singapore River tętni życiem. Właściciele licznych lokali usytuowanych nad rzeką zaczynają powoli zapalać czerwone klimatyczne lampiony. W większości z nich można spróbować specjalności kulinarnej kojarzonej z Singapurem, czyli kraba w chili. Same skorupiaki, wystawione w szklanych akwariach przed lokalami nieświadomie polecają się na kolację.
Oryginalny pomysl na lokal - połowa sukcesu w gastronomii
Na drugim brzegu rzeki widać budynek parlamentu z wiszącą bezwładnie w ten pozbawiony wiatru wieczór flagą Singapuru. Przechodząc przez okolicę rzeki niedaleko Coleman Bridge znajdziemy dość ciekawą okolicę Clarke Quay. To błyszczące i głośne centrum rozrywkowe miasta. Znajdziemy tu niezliczone ilości restauracji i barów, które kuszą zarówno mieszkańców miasta jak i odwiedzających. Po drugiej stronie rzeki od budynku parlamentu aż po dostojny Fullerton Hotel rozciąga się dystrykt kolonialny.  Znaleźć tu można również stary budynek parlamentu oraz Victoria Theatre, natomiast przy samej rzece otwarto muzeum cywilizacji Azji. Co ciekawe to właśnie w tym miejscu wylądował Raffles. Łatwo je znaleźć, ponieważ pomnik samego Sir Stamforda spogląda na nas z niewielkiego cokołu. Przechodząc dalej przez prestiżowy Esplanade Bridge fani sportów motorowych dostaną gęsiej skórki. Znajdujemy się bowiem w samym centrum bodaj najsłynniejszego obok Monte Carlo toru ulicznego, na którym rozgrywa się wyścig grand prix Formuły 1. Jeżeli ktoś nie jest fanem sportów motorowych gęsią skórkę i tak gwarantuje widok z mostu na Singapurską Marinę. Najbardziej spektakularnym budynkiem jest Marina Bay Sands, czyli kompleks hotelowo kasynowy. Ten otwarty w 2010 roku kolos jest obecnie najchętniej fotografowanym obiektem w Singapurze. Jest to również najdroższy pod względem kosztów budowy kompleks hotelowy na świecie.  


Marina Bay Sands
Ostentacyjna i oryginalna architektura nie jest jednak domeną jedynie Marina Bay Sands. Na końcu mostu Esplanade znajdują się również Esplanade Theatres on the Bay. Są to budynki przywodzące na myśl parę gigantycznych jeży na sterydach. W bardzo zielonym Esplanade Park znajduje się ciekawy pod względem historycznym pomnik nieznanego żołnierza Indyjskiej Armii Narodowej. Oryginalny pomnik został wybudowany podczas drugiej wojny światowej, podczas której Singapur podobnie jak większość regionu znalazły się pod japońską okupacją. Japończycy zgodzili się na budowę pomnika, ponieważ wspierali Indyjską Armię Narodową. Powód ku temu był bardzo prosty i sprowadzał się do starego i dobrze znanego przysłowia, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Oczywiście Indyjska Armia Narodowa zjednała sobie sympatię Japończyków swoimi dążeniami do odzyskania niepodległości od Wielkiej Brytanii. To właśnie imperium brytyjskie stanowiło ich wspólnego wroga. Ciekawostką jest fakt, że na krótko po wypędzeniu Japończyków, brytyjskie władze nakazały zburzenie pomnika, próbując zatrzeć wszelkie ślady istnienia Indyjskiej Armii Narodowej, tak aby wymazać ją z kart historii. Dopiero w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych odbudowano pomnik, finansując go z publicznych datków pochodzących głównie od hinduskiej społeczności mieszkającej w Singapurze.


Budynek Singapurskiej Federacji Krykieta - Padang
Tuż u boku Esplanade Park, Singapur nie daje tak łatwo zapomnieć o swojej zieleni. Olbrzymie pole Padang, używane głównie do gry w krykieta stanowi bardzo miły przerywnik od betonowej dżungli jaką widzi się w dystrykcie finansowym. Właśnie przy Padang znajdują się Singapurski Klub Rekreacyjny oraz Klub Krykieta. Jednak najbardziej rzuca się w oczy dawny budynek Ratusza - City Hall. Ze swoją imponującą kolumnadą w porządku korynckim, budynek jest przykładem architektury neoklasycystycznej. City Hall wraz z przyległym budynkiem sądu są obecnie przekształcane w Narodową Galerię Sztuki.

Nieopodal znajduje się katedra św. Andrzeja, surowy budynek o dość ascetycznym wystroju. Najciekawszym doświadczeniem wynikającym z odwiedzenia katedry jest przejrzenie śpiewników napisanych w języku mandaryńskim, które leżąc na ławkach rzymskokatolickiej katedry nabierają dość egzotycznego wyrazu. Zresztą wielokulturowość Singapuru dotyczy również religii. Najłatwiej to zaobserwować na Waterloo Street, gdzie na jednej niewielkiej ulicy znajdziemy świątynie buddyjską, świątynie hinduistyczną, kościół metodystów, kościół rzymskokatolicki, synagogę a w bezpośredniej bliskości dodatkowo jeszcze świątynie sikhijską. W samym mieście znajdziemy oczywiście również wiele meczetów. Singapur mógłby na arenie międzynarodowej pełnić rolę rolę kowala, w którego kuźni wykuwa się takie pojęcia jak różnorodność i tolerancja.


Patio Raffles Hotel
Jedynie centrum handlowe oddziela City Hall i katedrę od jednego z najbardziej prominentnych budynków w Singapurze. Ta piękna, będąca świetnym przykładem stylu kolonialnego nieruchomość otwarła podwoje dla swoich pierwszych gości w 1887 roku. Mowa oczywiście o ikonie Singapuru, czyli o Raffles Hotel, który swego czasu był jednym z najsłynniejszych hoteli na świecie. W środku hotelu znajduje się przepiękne patio z kawiarenką. Pozwala ono na odbycie podróży w czasie do ery kolonialnej podczas rozkoszowania się filiżanką wybornej herbaty. Znaleźć tu można również pasaże handlowe naszpikowane ekskluzywnymi butikami.

Każde większe miasto ma taką swoją część, którą niekoniecznie lubi się chwalić. Takimi miejscami są również areny spotkań ludzi o, no powiedzmy, dość wysublimowanych preferencjach seksualnych. Tak jak Mediolan ma swój Parco Ravizza a Paryż Lasek Buloński, tak Singapur miał Bugis. Miał, ponieważ w przypadku Bugis Junction władze Singapuru okazały się mało wrażliwe na odmienność i zapomniały o poprawności politycznej. Miasto przegoniło transwestytów i stworzylo tętniącą życiem i inną formą rozrywki okolicę. Przechodząc przez Bugis toniemy w morzu ludzkich głów, a prąd miota nas od jednego sklepu do drugiego. W kwestii zakupów, całkiem sporą ilość sklepów znajdziemy na przyległej Dragon Street. Oczywiście nie obyło się bez centrum handlowego, również noszącego nazwę Bugis.
Bugis Junction
Całkiem przypadkiem przechadzając się po centrum handlowym trafiam na eliminacje narodowego konkursu tańca zespołowego. Jak przystało na pokolenie wychowane na wątpliwych widowiskach spod znaku talent show, młodzież jest podkręcana przez kreujących się na gwiazdy członków jury. Siedzą oni za nakrytym czerwonym obrusem stole. Siedzący w środku przewodniczący szanownego jury, na nosie ma przyduże i źle dobrane do jego owalu twarzy, ale za to prawdopodobnie szalenie modne okulary. Po uczesaniu można przypuszczać, że został ostrzyżony za pomocą bliżej nieokreślonej maszyny rolniczej przez zbiegłego z zakładu psychiatrycznego ogrodnika. Konkurs tańca się rozkręca. Na scenę wychodzą kolejne zespoły a publiczność się rozgrzewa. Przewodniczący krzyczy przez mikrofon. Nie rozumiem ani jednego słowa, ale staram się czytać z reakcji tłumu. Można zaobserwować, że przedstawicielki płci pięknej w Azji robią się coraz bardziej kobiece. Niestety jednocześnie ten sam fenomen dotyka azjatyckich mężczyzn. W niektórych przypadkach przestaje się skupiać na wyszukanych choreografiach, prezentowanych przez uczestników konkursu, a zaczynam się zastanawiać czy tańczący akurat na scenie to chłopak czy dziewczyna.


Przygotowania do konkursu tańca nabieraja rumieńców
Wreszcie przychodzi najważniejsze pytanie. Jak właściwie smakuje Singapur?  Pod względem kulinarnym Singapur oferuje atrakcyjne połączenie najbardziej popularnych kuchni azjatyckich. Dość mocno reprezentowane są tu kuchnie chińska, malajska, indonezyjska, tajska, japońską, wietnamska oraz oczywiście hinduska. Nawet najbardziej wybredne podniebienia niezbyt szybko znudzą się taką kombinacją smaków. W kwestii rozwiązań gastronomicznych dania serwowane są w restauracjach, barach, food courtach oraz w ulicznych budkach nazywanych tu hawker stalls, lub po prostu hawkers. Aby spróbować najlepszych dan oraz mieć możliwość obcowania z miejscową ludnością oczywiście najtrafniejszym wyborem są te ostatnie. Dużo ludzi ma zastrzeżenia co do strony higienicznej budek i zdecydowanie omija je szerokim łukiem. Najbardziej pragmatycznym argumentem przemawiającym do sceptyków jest ilość klientów jaki obsługują owe budki. Produkty nie zalegają po kilka dni w lodówkach, lecz są zużywane na bieżąco dzięki czemu możemy być prawie pewni ze są świeże. Drugim trudnym do zbicia argumentem jest fakt że dzięki stałemu obłożeniu tych budek naczynia do gotowania, w domyśle głębokie patelnie oraz woki są cały czas rozgrzane do bardzo wysokich temperatur, uniemożliwiając tym samym mnożenie się bakteriom. Czas wyrzucić uprzedzenia do lamusa, ponieważ korzystanie z ulicznych budek i food court'ow to jedno z piękniejszych azjatyckich doświadczeń i wbrew pozorom niezbyt często kończy się ono nadrabianiem zaległości w lekturze prasy podczas nocy spędzonej na sedesie.
Laksa - wydanie Made in Singapore
Ponieważ potrafię i lubię dużo zjeść postanawiam skorzystać z wymienionych cech i spróbować dość dużej ilości potraw. Pierwsza lekcja jaką wynosi się z hawker stall jest taka, że dylemat zawsze sprowadza się do wyboru tego na co mamy dziś ochotę – na makaron czy też na ryż. I tak udaje się bardzo szybko rozszyfrować dwa najczęściej spotykane słowa – nasi, czyli ryż oraz mee, czyli makaron. Dzięki temu wybór staje się prostszy. Na pierwszy ogień idzie przedstawiciel najskromniej reprezentowanej kuchni wietnamskiej. Wybór pada na kaczkę w żółtym curry, podawaną w półmisku, w formie zupy z makaronem. Uczta dla oczu na pewno a niebawem ma się okazać czy również dla podniebienia. W barze szybkiej obsługi w centrum handlowym Raffles, specjalizującym się w daniach wietnamskich bardzo długo czeka się na stolik co zazwyczaj samo w sobie jest dość obiecujące. Nie należę do wybitnych entuzjastów jedzenia kaczki, tym większe jest moje pozytywne rozczarowanie tym daniem. Fantastyczny balans smaków dzięki optymalnemu doborowi składników sprawia że doświadczenie jest bardzo przyjemne. Co się tyczy sposobu spożywania. Pierwszym dylematem jest nie tyle jak, ale czym jeść w Singapurze. Czy używać łyżki i widelca, a może pałeczek. A może w ogóle ich nie używać? O ile w przypadku zup dość szybko mój iloraz inteligencji wystarcza aby dojść do wniosku, że łyżka będzie prawdopodobnie optymalnym rozwiązaniem, o tyle w przypadku dań z ryżu oraz makaronu sprawa nie zawsze jest już tak oczywista. O ile kuchnia chińska oraz japońska będzie faworyzować pałeczki, o tyle do dań kuchni islamskiej, czyli malezyjskiej oraz indonezyjskiej nie zostaną nam one podane. Jeżeli nie chcemy jeść rękami pozostaje nam użycie sprytnej dwuręcznej kombinacji łyżki oraz widelca.
Piwo Tiger - używać do każdego posiłku
Sprawy mają się inaczej kiedy zabieramy się za danie hinduskie, ponieważ tu żeby zdobyć punkty szacunku wypada już użyć rąk. Wyrzeczenie się sztućców wymaga jednak przełamania kilku barier. Oprócz bariery higienicznej, którą łatwo przełamać ponieważ przy hawker stalls niemal zawsze znajdziemy stanowisko z kranem i mydłem do mycia rąk, jest też bariera termiczna którą trudniej obejść. Jeżeli nie jest się do tego przyzwyczajonym, mieszanie oraz nakładanie palcami bardzo gorącego ryżu z sosem trudno raczej zaliczyć do doświadczeń przyjemnych. Ostatnią barierą jest bariera techniczna. Ktokolwiek próbował jeść ryż bez użycia sztućców ten wie że nie jest to sprawa prosta. Dodatkową komplikacją jest fakt że używamy wyłącznie ręki prawej, ponieważ lewa jest uznawana za nieczystą. Istnieje jednak bardzo prosta technika dla początkujących, polegająca na złączeniu czterech palców i uformowaniu z nich szufli, gdzie dwa środkowe palce schodzą trochę poniżej linii zewnętrznych. Na tak uformowaną szuflę z pomocą kciuka nakładamy ryż. Następnie szufla z ryżem przystawiana jest do otworu gębowego, gdzie ryż zostaje zsunięty z wykorzystaniem kciuka w charakterze spychacza. Tak zgadza się, tego nie da się sensownie opisać przy użyciu słów, dlatego jak ktoś ma wątpliwości niech po prostu dokona obserwacji jak robią to stali bywalcy baru.

Kaczka w żółtym curry
Istnym fenomenem kuchni azjatyckiej jest laksa. Ta makaronowa zupa rybna jest przedstawicielem tak zwanej kuchni nonya, czyli fuzją kulinarnej kultury Chin oraz Malezji. Spotykana jest również w Singapurze i Indonezji, natomiast zawsze w trochę odmiennej formie. Podczas gdy na Penang w Malezji przybiera formę asam laksa, czyli nieco kwaśnej zaprawionej tamaryndem zupy rybnej w Singapurze laksa jest gęsta i słodka. Zawdzięcza to dużej ilości mleczka kokosowego. Co ciekawe nawet w samej Malezji sposób przyrządzania laksy będzie różny w poszczególnych miastach od Johor Bahru, przez Melake aż po Penang. Najczęstszym reprezentantem kuchni tajskiej z kolei jest pad thai. Jest to smażony makaron ryżowy w formie wstążek, najczęściej z krewetkami bądź kurczakiem podawany z sosem z tamaryndu, skropiony limonką i posypany kruszonymi orzeszkami. Ale uwaga. W zależności od sposobu przyrządzenia, pad tai w niektórych wersjach jest tak pikantny, że może wycisnąć z czlowieka więcej łez niż gra aktorska Leonardo Di Caprio i Kate Winslet w „Titanicu”.

Food court
Jeżeli właśnie przechodzisz obok food court’u i widzisz panią bądź pana wachlującego ruszt, wokół którego formuje się kolejka, a w powietrzu roznosi się wyborny aromat pieczonego mięsa, to wiedz że coś się dzieje. Ustaw się czym prędzej w kolejce, ponieważ musisz spróbować satay. Ten znany również pod nazwą sate szaszłyk jest bez dwóch zdań najpopularniejszą przystawką podawaną w restauracjach specjalizujących się w kuchni azjatyckiej na całym świecie. Istnieją różne jego odmiany, w zależności od regionu lub kraju w którym go próbujemy. Może być zrobiony z mięsa kurczaka, baraniny, ryby a nawet wieprzowiny. Satay pochodzi z Jawy, ale znaleźć go można w większości kuchni regionalnych. Co ciekawe satay jest również jedną z potraw kuchni holenderskiej, co nie jest do końca pozbawione sensu jeżeli weźmiemy pod uwagę obecność holenderskich kolonizatorów w regionie. Nic więc dziwnego że satay zadomowił się na dobre również w Singapurze. Soczyste szaszłyki z wybornego mięsa podawane są w lekko pikantnym sosie z orzeszków ziemnych, który powoduje że owo danie z miejsca wskakuje na listę ulubionych i na długo zapada w pamięć. Kiedy więc następnym razem zobaczysz budkę na kółkach i ruszt obok którego stoi sprzedawca z wachlarzem pobiegniesz do niego czym prędzej aby też dostać swoją porcję sataya.
Galaretka z czerwonej herbaty i pudding z mango
W budkach bardzo często znaleźć można również nasi lemak, które jest chyba obok satay najpopularniejszym daniem malezyjskim. Ten aromatyczny, gotowany w mleczku kokosowym ryż serwowany jest wraz ze smażonymi orzeszkami ziemnymi, anchois, ogórkiem oraz gotowanym jajkiem. Jeżeli chodzi o napoje to w większości food courtów wybór ogranicza się do dwóch. Pierwszym jest orzeźwiający napój z ziaren soi a drugim jest grass jelly. Grass jelly to napój zrobiony z żelatyny wytworzonej z rośliny mesona chinensis, pochodzącej z tej samej rodziny co mięta. Obydwa napoje są smaczne i na swój dziwny sposób pasują do serwowanych dań. Czasami dla urozmaicenia wyboru spotykana jest oryginalna kombinacja napoju z soi z dodatkiem uformowanych w drobne sześciany galaretki grass jelly. Jeżeli nie lubimy napojów z soi ani żelatyny z odsieczą przychodzi piwo Tiger. Ten niezły, produkowany na miejscu jasny lager jest najpopularniejszym piwem goszczącym na stołach w punktach gastronomicznych. W kwestii deserów zaś wybór jest oszałamiający. Mimo że nie jestem ich specjalnym fanem postanawiam, jak się później okazuje słusznie, spróbować choć kilku. Na słodkim końcu stołu króluje wolna amerykanka pod postacią dowolnej kombinacji galaretek i puddingów owocowych, podawanych najczęściej w śniegu ze skruszonego lodu oraz mleczku kokosowym. Jeżeli ktoś dba o sylwetkę to będzie istnym szaleństwem zachodzić na tą stronę food court’u specjalizującą się w przyrządzaniu deserów.

Food court
Singapur na każdym niemal kroku przypomina, że jest krajem z bardzo bogatą kulturą jedzenia. Patrząc na mieszkańców można dokonać obserwacji, że prawdopodobnie właśnie dzięki tej kulturze jedzenia nie jest tu zbyt często spotykane zjawisko otyłości, które staje się wraz z plagą cukrzycy bolączką krajów zachodnich. Mając dostęp do wspaniałego, nieprzetworzonego i świeżego jedzenia w przystępnych cenach, jedzenia które jest dostępne dosłownie na każdym kroku, niewielu osobom przychodzi do głowy odwiedzenie placówki jednej z międzynarodowych sieci franczyzowych. Przy głębszej refleksji bogata kultura kulinarna, oraz jedzenie na ulicy sprawia że bogatsze staje się również życie społeczne.


Poznawanie kraju od kuchni stanowi niewątpliwie najsmaczniejszą część podróżowania. Jeżeli więc ktoś jest głodny wrażeń i szuka strawy zarówno dla ciała i ducha, Singapur jest w stanie nakarmić wszystkich.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Drachenwand – Ściana Smoka

Pełen rozmaitych atrakcji dzień w stolicy Austrii zbliżał się niechybnie ku końcowi. Posiliwszy się sznyclem z nieśmiertelną w niektórych kręgach sałatką ziemniaczaną i odmówiwszy sobie dodatkowej porcji kalorii pod postacią tortu Sachera, pełen energii opuściłem Wiedeń udając się wraz z przyjaciółmi do Salzkammergut. Jak się później okazało oszczędzenie sobie tortu Sachera było nienajgorszym pomysłem, ponieważ deficyt kaloryczny nadrobiliśmy przyjmując znaczną ilość pochodzących ze Szkocji wysokokalorycznych destylowanych płynów ze słodu jęczmiennego. Następnego ranka wstaliśmy rano i nieco chwiejnym acz zdecydowanym krokiem podążyliśmy do okna żeby sprawdzić panujące na zewnątrz warunki pogodowe. Po sprawdzeniu prognoz, zdecydowaliśmy że mimo tego, że w nocy spadło trochę deszczu pójdziemy w góry. Cel wycieczki został wybrany już wcześniej, a była nim znajdująca się w Mondsee góra Drachenwand. Nazwę tej liczącej 1060 m n.p.m. góry przetłumaczyć można jako „ściana smoka”.

Dubai Fashion Week

  - Modelki to kościste suki, zajmują mało miejsca – wysyczała przez zaciśnięte w złośliwym uśmiechu zęby Melissa, po czym uznała że możemy przejść do następnego punktu dyskusji. Zrezygnowany kiwnąłem głową i zapisałem jej uwagę w notatniku w nieco zmienionej formie. Siedzieliśmy w ładnie zaprojektowanej, ale pozbawionej światła dziennego salce konferencyjnej, omawiając szczegóły organizacji Dubai Fashion Week, największego wydarzenia w świecie mody w regionie Bliskiego Wchodu i Afryki. Byliśmy współodpowiedzialni za organizację tego wydarzenia drugi rok z rzędu, lecz tym razem sponsorzy okazali się być mniej hojni przez co zostały ustanowione pewne limity na wydatki, z którymi podczas poprzedniego eventu nikt zdawał się nie liczyć. Jak się okazało pierwszymi osobami które miały paść ofiarą skutków okrojonego budżetu miały zostać właśnie modelki, które przylatywały pracować na pokazach mody, będących oczywiście głównym punktem programu tygodnia mody. Zgodnie z decyzją Melissy, zarówno

Krzemowa Dolina

  - Polecę z tobą! Słyszę w odpowiedzi na swoja wymówkę do przedwczesnego zakończenia imprezy o trzeciej nad ranem. Za kilka godzin musze stawić się na lotnisku, żeby odprawić się na samolot zabierający mnie na Maltę. Z czarującym uśmiechem na twarzy swoja chęć dołączenia do wycieczki deklaruje Sean. Średniego wzrostu brunet o Sycylijskich korzeniach jest moim klientem z amerykańskiej agencji eventowej. Znajdujemy się w barze na górnym pokładzie legendarnego statku liniowego Queen Elisabeth 2, który oprócz bycia świadkiem wielu zamorskich podroży możnych tego świata, w 1982 roku miał również swój mały epizod wojenny transportując brytyjskie wojska ekspedycyjne na Falklandy. Po przejściu na emeryturę, Queen Elisabeth 2 udaje się na zasłużony odpoczynek w terminalu wycieczkowym w porcie w Dubaju, gdzie zostaje przekształcony w luksusowy hotel. Impreza, na której jesteśmy to zwieńczenie tygodniowego eventu, rozpoczynającego się od mojego najdłuższego, trwającego niemal czterdzieści godz