Prolog
Singapur - miasto lwa
|
Minęły
już dwa miesiące od momentu kiedy konwój w którym znajdowała się Indiana
wyszedł z portu w Kalkucie. Kapitan James Pearl właśnie doprowadzał statek do
wybrzeża wyspy Saint John’s. Był 28 stycznia 1819 roku. Sir Stamford Raffles
oraz major William Farquhar stali na pokładzie bacznie obserwując przybycie
miejscowej delegacji. Raffles, który dotychczas sprawował funkcję gubernatora
Jawy otrzymał zadanie znalezienia odpowiedniego miejsca do ustanowienia nowej
brytyjskiej placówki na południe od Melaki. Miał wówczas trzydzieści osiem lat.
Można powiedzieć, że był urodzonym żeglarzem. I to w dosłownym znaczeniu tego
słowa, ponieważ urodził się na pokładzie statku dowodzonego przez swojego ojca
u wybrzeży Jamajki. Jego cechy charakteru, zdolności interpersonalne oraz
płynna znajomość języka malajskiego zdecydowały o powierzeniu mu tego zadania.
Kiedy stał teraz na pokładzie tylko utwierdzał się w słuszności swojego wyboru.
Wyspa Singapura, której nazwa w języku malajskim oznaczała „Miasto Lwa” była w
owym czasie niezbyt atrakcyjnie spowita gęstą dżunglą i mokradłami. Jednak
Raffles dostrzegł w niej wielki potencjał. Studiując wielokrotnie mapę zdał
sobie sprawę, że położenie geograficzne wyspy Singapura u południowego krańca
Cieśniny Melaki sprawia, że przez stworzony tu port przechodzić będzie szlak
handlowy z Chinami. Znaczenie strategiczne tego miejsca było nie do
przecenienia dla interesów prowadzonych przez East India Company w regionie.
Uwarunkowania geograficzne sprawiały również że statki mogły tędy przepływać o każdej
porze i przy każdej pogodzie. Raffles uważał że jest to jeden z
najbezpieczniejszych i najobszerniejszych portów w całym regionie.
Wieżowce dystryktu finansowego
|
Ostatnią
rzeczą jaką musieli teraz zrobić przed przystąpieniem do negocjacji z przedstawicielami
miejscowych władz to upewnić się że wyspa nie znajduje się we władaniu
Holendrów. Otrzymawszy od Sułtana Johor pozwolenie na zejście na ląd, udali się
w górę rzeki do Singapuru. Nazajutrz zeszli na ląd aby rozpocząć negocjacje.
Tydzień później Sułtan Johor zgodził się oddać do dyspozycji Brytyjczyków wyspę
oraz tereny morskie wokół niej na odległość wystrzału armatniego w zamian za
stałą miesięczną opłatę oraz dotację na budowę meczetu. Na maszt wciągnięty
został Union Jack.
Tak
właśnie rozpoczęła się historia Singapuru, azjatyckiego tygrysa spod znaku lwa.
Esplanade Bridge wieczorową porą
|
Ogromny
Airbus A380 uderza w Singapurska ziemie z gracja, której zwykle nie spodziewamy
się po tak ogromnej maszynie. Mimo że dość pobieżnie rozumiem podstawowe zasady
aerodynamiki które pozwalają samolotom latać, to kiedy widzę tę maszynę na
płycie lotniska nie przestaję zastanawiać się w jaki sposób jest w stanie
oderwać się od ziemi. Mimo że dopiero kilkanaście godzin temu skończył się dość
długi tydzień pracy czuję się dość wypoczęty. Przed lądowaniem personel
samolotu rozdał karty pokładowe do wypełnienia. Tłusty czerwony druk na karcie
niedyskretnie przypomina o karze śmierci za wwożenie do kraju narkotyków, więc
jeżeli masz przy sobie narkotyki to teraz jest najdogodniejszy moment na spuszczenie
ich w toalecie. W każdym razie zostałeś ostrzeżony. Za każdym razem kiedy dane
mi jest wylądować w kraju o podobnych restrykcjach przypominają mi się historię
o podrzucaniu małej ilości narkotyków do bagażów podróżnych stosowane głównie w
celu odwrócenia uwagi od prawdziwego przemytu na większą skalę. Mimo że
podróżuję z bagażem podręcznym i staram się go mieć na oku, kiedy przechodzę
koło oficerów straży granicznej trzymającej sympatycznie merdające psy na
smyczach przypomina mi się ta historia.
Masjid Sultan - okolice Arab Street
|
Lotnisko
Changi stanowi przedsmak samego miasta. Nowoczesne, intuicyjne i świetnie
zorganizowane. Próżno tu szukać frenetycznej krzątaniny i chaosu podsycanego
brakiem informacji tak często spotykanego w niektórych portach lotniczych.
Wszystko idzie szybko i sprawnie. Terminale połączone są ze sobą systemem
pociągów oraz autobusików. Lotnisko jest bardzo dobrze skomunikowane z miastem
poprzez sieć MRT. Skrót od Massive Rapid Transport, i rzeczywiście komunikacja
miejska jest zarówno masowa jak i szybka. Przy tym również intuicyjna. Nawet
nie mając bladego pojęcia o topografii miasta łatwo jest znaleźć odpowiednią
stację. A gęsta sieć MRT pozwala dotrzeć dosłownie wszędzie. Singapurskie metro
jest inżynieryjnym cudem, ponieważ drążenie tuneli podziemnych w miękkiej i
podmokłej glebie stanowiło nie lada wyzwanie. Poza wspaniałą organizacją,
pierwszą rzeczą która uderza w oczy przyjezdnych jest kliniczna wręcz czystość.
No i w Singapurze gumy nie pożujesz. Nie dość że żucie gumy jest karane, nie
sposób jej również kupić w żadnym sklepie. Import tego towaru jest zakazany.
Dzięki temu kiedy maszerujemy po chodnikach przy ruchliwych ulicach nie musimy
się martwić gdzie stawiamy kroki. Panorama chodników jest również piękniejsza
niż w innych miastach, pozbawiona obrzydliwych lepiących się czarnych plam
będących połączeniem gumy i nagromadzonego wokół brudu. Jest to zmora
niejednej metropolii, ponieważ usuwanie tego rodzaju plam stanowi spory problem
natury technicznej. Nie da się ich usunąć w tradycyjny sposób podczas
sprzątania ulic, lecz jedynie za pomocą żmudnego procesu poprzez zastosowanie
specjalnych maszyn wykorzystujących parę wodną. Wysokość mandatów za żucie gumy
na ulicy stała się jedną z najczęściej powtarzanych historii na temat
Singapuru.
Raffles Hotel |
Restauracje w Clarke Quay
|
Tak
jak w dowolnym dużym mieście europy zachodniej, również podczas jazdy metrem w Singapurze
orientuję się że jestem jedynym europejczykiem w wagonie. I podobnie jak tam
nie wzbudzam absolutnie żadnego zainteresowania. Pozostali pasażerowie są zbyt
zajęci, żeby patrzeć na otaczający ich świat. Nawet kiedy pociąg zatrzymuje się
na stacji, a oni udają się do drzwi nie odrywają wzroku od swoich telefonów,
tabletów, komputerów i niezbyt dokładnie wiem jeszcze jakich rodzajów
elektronicznych urządzeń służących do zapewniania różnego typu mobilnej
rozrywki. W końcu azjaci nie od dziś uważani są za pionierów elektroniki.
Już
po rzucie okiem na pasażerów pociągu ciężko mówić o Singapurze jako o
niesamowitym tyglu kulturowym. Oczywiście można tam spotkać ludzi wielu
narodowości a wielokulturowość jest jedną z wizytówek miasta, lecz miażdżąca
większość, bo aż trzy czwarte społeczeństwa stanowią Chińczycy. Na drugim
miejscu zgodnie z danymi demograficznymi uplasowali się Malajowie stanowiący
około szesnastu procent populacji, natomiast trzecim najliczniej
reprezentowanym narodem są Hindusi. Jeszcze tylko sprawna i szybka przesiadka i
już jestem na swojej stacji. Wszystko intuicyjne i sprawne. Nigdy nie ukrywałem
że nie przepadam za dużymi miastami, ale jeżeli już to wolę kiedy są bardzo
dobrze zorganizowane. Umiłowanie do chaosu i dezorganizacji zostawiam
nienasycone do czasu udania się na prowincję. Singapur dostaje w tej kategorii
maksymalną ilość punktów. Po wyjściu ze stacji udaje się do hostelu, żeby się
odświeżyć. Dopiero dwanaście godzin temu skończyłem bardzo długi tydzień pracy
więc nie miałem nic przeciwko krótkiemu odpoczynkowi.
Promenada przy Singapore River
|
Po
raz pierwszy korzystać będę z hostelu kapsułowego. Koncept upchnięcia dużej
ilości łóżek na małej przestrzeni zaowocował niższą ceną. W dodatku za
kapsułami przemawia zachowanie zbliżonej do pokoju hotelowego prywatności,
niedostępnej dla wieloosobowych sal gęsto zastawionych piętrowymi łóżkami. Po
znalezieniu budynku, wsiadłem z przesadnie klimatyzowanego korytarza do windy.
Moja główna obawa dotyczyła wielkości kapsuł. Przy moim wzroście zbyt krótkie
łóżko, co zdarza mi się nagminnie w przypadku zamknięcia go z dwóch stron
kapsułą może nadać całości dość nieprzyjemnie klaustrofobiczny charakter. Całe
szczęście już pierwsza przymiarka rozwiała obawy. Kolejny problem, związany z
wymianą powietrza w kabinie został rozwiązany poprzez zamontowanie małego
wentylatorka. Nie było to zupełnie bezgłośne urządzenie, lecz takie przy którym
zmęczony człowiek bez problemów zaśnie. Do wyposażenia kapsuły należały jeszcze
dwie półeczki i przymocowany do ściany na wysięgniku telewizor
ciekłokrystaliczny. Jak się okazało w moim wypadku zupełnie zbędny, gdyż na
jednym z dwóch dostępnych kanałów ustawiony był na całodobową telewizję
informacyjną po chińsku, natomiast drugi na kanał filmowy z Bollywood. Problem
bezpieczeństwa bagażu rozwiązywały szafki otwierane misternie wyglądającym
kluczem wkładanym do zamka siłą grawitacji od góry. Zdążyłem poznać swoich
sąsiadów – serbskiego studenta który przyjechał odwiedzić swoich znajomych oraz
norweskiego dziennikarza, piszącego dla magazynu traktującego o sportach
ekstremalnych. Nie określił dokładnie celu swojej wizyty w mieście. Był piątek
wieczór, dokładnie w ten weekend w roku w którym przypada Dzień Świętego
Patryka, podczas którego brytyjscy mieszkańcy Singapuru na pewno wyjdą na
miasto świętować. To już miało jakiś związek ze sportami ekstremalnymi.
Fullerton Hotel |
Oryginalny pomysl na lokal - połowa sukcesu w gastronomii |
Marina Bay Sands
|
Ostentacyjna
i oryginalna architektura nie jest jednak domeną jedynie Marina Bay Sands. Na
końcu mostu Esplanade znajdują się również Esplanade Theatres on the Bay. Są to
budynki przywodzące na myśl parę gigantycznych jeży na sterydach. W bardzo
zielonym Esplanade Park znajduje się ciekawy pod względem historycznym pomnik
nieznanego żołnierza Indyjskiej Armii Narodowej. Oryginalny pomnik został
wybudowany podczas drugiej wojny światowej, podczas której Singapur podobnie
jak większość regionu znalazły się pod japońską okupacją. Japończycy zgodzili
się na budowę pomnika, ponieważ wspierali Indyjską Armię Narodową. Powód ku
temu był bardzo prosty i sprowadzał się do starego i dobrze znanego przysłowia,
że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Oczywiście Indyjska Armia Narodowa
zjednała sobie sympatię Japończyków swoimi dążeniami do odzyskania
niepodległości od Wielkiej Brytanii. To właśnie imperium brytyjskie stanowiło
ich wspólnego wroga. Ciekawostką jest fakt, że na krótko po wypędzeniu Japończyków,
brytyjskie władze nakazały zburzenie pomnika, próbując zatrzeć wszelkie ślady istnienia
Indyjskiej Armii Narodowej, tak aby wymazać ją z kart historii. Dopiero w
drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych odbudowano pomnik, finansując go z
publicznych datków pochodzących głównie od hinduskiej społeczności mieszkającej
w Singapurze.
Budynek Singapurskiej Federacji Krykieta - Padang
|
Tuż u
boku Esplanade Park, Singapur nie daje tak łatwo zapomnieć o swojej zieleni.
Olbrzymie pole Padang, używane głównie do gry w krykieta stanowi bardzo miły
przerywnik od betonowej dżungli jaką widzi się w dystrykcie finansowym. Właśnie
przy Padang znajdują się Singapurski Klub Rekreacyjny oraz Klub Krykieta.
Jednak najbardziej rzuca się w oczy dawny budynek Ratusza - City Hall. Ze swoją
imponującą kolumnadą w porządku korynckim, budynek jest przykładem architektury
neoklasycystycznej. City Hall wraz z przyległym budynkiem sądu są obecnie
przekształcane w Narodową Galerię Sztuki.
Nieopodal
znajduje się katedra św. Andrzeja, surowy budynek o dość ascetycznym wystroju.
Najciekawszym doświadczeniem wynikającym z odwiedzenia katedry jest przejrzenie
śpiewników napisanych w języku mandaryńskim, które leżąc na ławkach
rzymskokatolickiej katedry nabierają dość egzotycznego wyrazu. Zresztą wielokulturowość
Singapuru dotyczy również religii. Najłatwiej to zaobserwować na Waterloo
Street, gdzie na jednej niewielkiej ulicy znajdziemy świątynie buddyjską,
świątynie hinduistyczną, kościół metodystów, kościół rzymskokatolicki, synagogę
a w bezpośredniej bliskości dodatkowo jeszcze świątynie sikhijską. W samym
mieście znajdziemy oczywiście również wiele meczetów. Singapur mógłby na arenie
międzynarodowej pełnić rolę rolę kowala, w którego kuźni wykuwa się takie
pojęcia jak różnorodność i tolerancja.
Patio Raffles Hotel
|
Jedynie
centrum handlowe oddziela City Hall i katedrę od jednego z najbardziej
prominentnych budynków w Singapurze. Ta piękna, będąca świetnym przykładem stylu
kolonialnego nieruchomość otwarła podwoje dla swoich pierwszych gości w 1887
roku. Mowa oczywiście o ikonie Singapuru, czyli o Raffles Hotel, który swego
czasu był jednym z najsłynniejszych hoteli na świecie. W środku hotelu znajduje
się przepiękne patio z kawiarenką. Pozwala ono na odbycie podróży w czasie do
ery kolonialnej podczas rozkoszowania się filiżanką wybornej herbaty. Znaleźć
tu można również pasaże handlowe naszpikowane ekskluzywnymi butikami.
Każde
większe miasto ma taką swoją część, którą niekoniecznie lubi się chwalić. Takimi miejscami są również areny spotkań
ludzi o, no powiedzmy, dość wysublimowanych preferencjach seksualnych. Tak jak Mediolan
ma swój Parco Ravizza a Paryż Lasek Buloński, tak Singapur miał Bugis. Miał,
ponieważ w przypadku Bugis Junction władze Singapuru okazały się mało wrażliwe
na odmienność i zapomniały o poprawności politycznej. Miasto przegoniło transwestytów i stworzylo tętniącą życiem
i inną formą rozrywki okolicę. Przechodząc przez Bugis toniemy w morzu ludzkich
głów, a prąd miota nas od jednego sklepu do drugiego. W kwestii zakupów,
całkiem sporą ilość sklepów znajdziemy na przyległej Dragon Street. Oczywiście
nie obyło się bez centrum handlowego, również noszącego nazwę Bugis.
Bugis Junction
|
Całkiem
przypadkiem przechadzając się po centrum handlowym trafiam na eliminacje
narodowego konkursu tańca zespołowego. Jak przystało na pokolenie wychowane na
wątpliwych widowiskach spod znaku talent show, młodzież jest podkręcana przez
kreujących się na gwiazdy członków jury. Siedzą oni za nakrytym czerwonym obrusem
stole. Siedzący w środku przewodniczący szanownego jury, na nosie ma przyduże i
źle dobrane do jego owalu twarzy, ale za to prawdopodobnie szalenie modne okulary.
Po uczesaniu można przypuszczać, że został ostrzyżony za pomocą bliżej
nieokreślonej maszyny rolniczej przez zbiegłego z zakładu psychiatrycznego
ogrodnika. Konkurs tańca się rozkręca. Na scenę wychodzą kolejne zespoły a
publiczność się rozgrzewa. Przewodniczący krzyczy przez mikrofon. Nie rozumiem
ani jednego słowa, ale staram się czytać z reakcji tłumu. Można zaobserwować,
że przedstawicielki płci pięknej w Azji robią się coraz bardziej kobiece. Niestety
jednocześnie ten sam fenomen dotyka azjatyckich mężczyzn. W niektórych
przypadkach przestaje się skupiać na wyszukanych choreografiach, prezentowanych
przez uczestników konkursu, a zaczynam się zastanawiać czy tańczący akurat na
scenie to chłopak czy dziewczyna.
Przygotowania do konkursu tańca nabieraja rumieńców
|
Wreszcie przychodzi
najważniejsze pytanie. Jak właściwie smakuje Singapur? Pod względem kulinarnym Singapur oferuje atrakcyjne
połączenie najbardziej popularnych kuchni azjatyckich. Dość mocno
reprezentowane są tu kuchnie chińska, malajska, indonezyjska, tajska, japońską,
wietnamska oraz oczywiście hinduska. Nawet najbardziej wybredne podniebienia
niezbyt szybko znudzą się taką kombinacją smaków. W kwestii rozwiązań
gastronomicznych dania serwowane są w restauracjach, barach, food courtach oraz
w ulicznych budkach nazywanych tu hawker stalls, lub po prostu hawkers. Aby
spróbować najlepszych dan oraz mieć możliwość obcowania z miejscową ludnością
oczywiście najtrafniejszym wyborem są te ostatnie. Dużo ludzi ma zastrzeżenia
co do strony higienicznej budek i zdecydowanie omija je szerokim łukiem.
Najbardziej pragmatycznym argumentem przemawiającym do sceptyków jest ilość
klientów jaki obsługują owe budki. Produkty nie zalegają po kilka dni w
lodówkach, lecz są zużywane na bieżąco dzięki czemu możemy być prawie pewni ze
są świeże. Drugim trudnym do zbicia argumentem jest fakt że dzięki stałemu obłożeniu
tych budek naczynia do gotowania, w domyśle głębokie patelnie oraz woki są cały
czas rozgrzane do bardzo wysokich temperatur, uniemożliwiając tym samym
mnożenie się bakteriom. Czas wyrzucić uprzedzenia do lamusa, ponieważ
korzystanie z ulicznych budek i food court'ow to jedno z piękniejszych
azjatyckich doświadczeń i wbrew pozorom niezbyt często kończy się ono nadrabianiem
zaległości w lekturze prasy podczas nocy spędzonej na sedesie.
Laksa - wydanie Made in Singapore
|
Ponieważ potrafię i lubię
dużo zjeść postanawiam skorzystać z wymienionych cech i spróbować dość dużej
ilości potraw. Pierwsza lekcja jaką wynosi się z hawker stall jest taka, że
dylemat zawsze sprowadza się do wyboru tego na co mamy dziś ochotę – na makaron
czy też na ryż. I tak udaje się bardzo szybko rozszyfrować dwa najczęściej
spotykane słowa – nasi, czyli ryż oraz mee, czyli makaron. Dzięki temu wybór
staje się prostszy. Na pierwszy ogień idzie przedstawiciel najskromniej
reprezentowanej kuchni wietnamskiej. Wybór pada na kaczkę w żółtym curry,
podawaną w półmisku, w formie zupy z makaronem. Uczta dla oczu na pewno a
niebawem ma się okazać czy również dla podniebienia. W barze szybkiej obsługi w
centrum handlowym Raffles, specjalizującym się w daniach wietnamskich bardzo
długo czeka się na stolik co zazwyczaj samo w sobie jest dość obiecujące. Nie
należę do wybitnych entuzjastów jedzenia kaczki, tym większe jest moje
pozytywne rozczarowanie tym daniem. Fantastyczny balans smaków dzięki
optymalnemu doborowi składników sprawia że doświadczenie jest bardzo przyjemne.
Co się tyczy sposobu spożywania. Pierwszym dylematem jest nie tyle jak, ale
czym jeść w Singapurze. Czy używać łyżki i widelca, a może pałeczek. A może w
ogóle ich nie używać? O ile w przypadku zup dość szybko mój iloraz inteligencji
wystarcza aby dojść do wniosku, że łyżka będzie prawdopodobnie optymalnym
rozwiązaniem, o tyle w przypadku dań z ryżu oraz makaronu sprawa nie zawsze
jest już tak oczywista. O ile kuchnia chińska oraz japońska będzie faworyzować
pałeczki, o tyle do dań kuchni islamskiej, czyli malezyjskiej oraz
indonezyjskiej nie zostaną nam one podane. Jeżeli nie chcemy jeść rękami pozostaje
nam użycie sprytnej dwuręcznej kombinacji łyżki oraz widelca.
Piwo Tiger - używać do każdego posiłku
|
Sprawy mają się inaczej
kiedy zabieramy się za danie hinduskie, ponieważ tu żeby zdobyć punkty szacunku
wypada już użyć rąk. Wyrzeczenie się sztućców wymaga jednak przełamania kilku
barier. Oprócz bariery higienicznej, którą łatwo przełamać ponieważ przy hawker
stalls niemal zawsze znajdziemy stanowisko z kranem i mydłem do mycia rąk, jest
też bariera termiczna którą trudniej obejść. Jeżeli nie jest się do tego
przyzwyczajonym, mieszanie oraz nakładanie palcami bardzo gorącego ryżu z sosem
trudno raczej zaliczyć do doświadczeń przyjemnych. Ostatnią barierą jest
bariera techniczna. Ktokolwiek próbował jeść ryż bez użycia sztućców ten wie że
nie jest to sprawa prosta. Dodatkową komplikacją jest fakt że używamy wyłącznie
ręki prawej, ponieważ lewa jest uznawana za nieczystą. Istnieje jednak bardzo
prosta technika dla początkujących, polegająca na złączeniu czterech palców i
uformowaniu z nich szufli, gdzie dwa środkowe palce schodzą trochę poniżej
linii zewnętrznych. Na tak uformowaną szuflę z pomocą kciuka nakładamy ryż.
Następnie szufla z ryżem przystawiana jest do otworu gębowego, gdzie ryż
zostaje zsunięty z wykorzystaniem kciuka w charakterze spychacza. Tak zgadza
się, tego nie da się sensownie opisać przy użyciu słów, dlatego jak ktoś ma
wątpliwości niech po prostu dokona obserwacji jak robią to stali bywalcy baru.
Kaczka w żółtym curry
|
Istnym fenomenem kuchni
azjatyckiej jest laksa. Ta makaronowa zupa rybna jest przedstawicielem tak zwanej
kuchni nonya, czyli fuzją kulinarnej kultury Chin oraz Malezji. Spotykana jest
również w Singapurze i Indonezji, natomiast zawsze w trochę odmiennej formie. Podczas
gdy na Penang w Malezji przybiera formę asam laksa, czyli nieco kwaśnej
zaprawionej tamaryndem zupy rybnej w Singapurze laksa jest gęsta i słodka.
Zawdzięcza to dużej ilości mleczka kokosowego. Co ciekawe nawet w samej Malezji
sposób przyrządzania laksy będzie różny w poszczególnych miastach od Johor
Bahru, przez Melake aż po Penang. Najczęstszym reprezentantem kuchni tajskiej z
kolei jest pad thai. Jest to smażony makaron ryżowy w formie wstążek,
najczęściej z krewetkami bądź kurczakiem podawany z sosem z tamaryndu,
skropiony limonką i posypany kruszonymi orzeszkami. Ale uwaga. W zależności od
sposobu przyrządzenia, pad tai w niektórych wersjach jest tak pikantny, że może
wycisnąć z czlowieka więcej łez niż gra aktorska Leonardo Di Caprio i Kate
Winslet w „Titanicu”.
Food court
|
Jeżeli właśnie przechodzisz
obok food court’u i widzisz panią bądź pana wachlującego ruszt, wokół którego
formuje się kolejka, a w powietrzu roznosi się wyborny aromat pieczonego mięsa,
to wiedz że coś się dzieje. Ustaw się czym prędzej w kolejce, ponieważ musisz
spróbować satay. Ten znany również pod nazwą sate szaszłyk jest bez dwóch zdań
najpopularniejszą przystawką podawaną w restauracjach specjalizujących się w
kuchni azjatyckiej na całym świecie. Istnieją różne jego odmiany, w zależności
od regionu lub kraju w którym go próbujemy. Może być zrobiony z mięsa kurczaka,
baraniny, ryby a nawet wieprzowiny. Satay pochodzi z Jawy, ale znaleźć go można
w większości kuchni regionalnych. Co ciekawe satay jest również jedną z potraw
kuchni holenderskiej, co nie jest do końca pozbawione sensu jeżeli weźmiemy pod
uwagę obecność holenderskich kolonizatorów w regionie. Nic więc dziwnego że
satay zadomowił się na dobre również w Singapurze. Soczyste szaszłyki z
wybornego mięsa podawane są w lekko pikantnym sosie z orzeszków ziemnych, który
powoduje że owo danie z miejsca wskakuje na listę ulubionych i na długo zapada
w pamięć. Kiedy więc następnym razem zobaczysz budkę na kółkach i ruszt obok
którego stoi sprzedawca z wachlarzem pobiegniesz do niego czym prędzej aby też dostać
swoją porcję sataya.
W budkach bardzo często znaleźć można również nasi lemak, które jest chyba obok
satay najpopularniejszym daniem malezyjskim. Ten aromatyczny, gotowany w
mleczku kokosowym ryż serwowany jest wraz ze smażonymi orzeszkami ziemnymi, anchois,
ogórkiem oraz gotowanym jajkiem. Jeżeli chodzi o napoje to w większości food
courtów wybór ogranicza się do dwóch. Pierwszym jest orzeźwiający napój z
ziaren soi a drugim jest grass jelly. Grass jelly to napój zrobiony z żelatyny wytworzonej
z rośliny mesona chinensis, pochodzącej z tej samej rodziny co mięta. Obydwa
napoje są smaczne i na swój dziwny sposób pasują do serwowanych dań. Czasami dla
urozmaicenia wyboru spotykana jest oryginalna kombinacja napoju z soi z
dodatkiem uformowanych w drobne sześciany galaretki grass jelly. Jeżeli nie
lubimy napojów z soi ani żelatyny z odsieczą przychodzi piwo Tiger. Ten niezły,
produkowany na miejscu jasny lager jest najpopularniejszym piwem goszczącym na
stołach w punktach gastronomicznych. W kwestii deserów zaś wybór jest
oszałamiający. Mimo że nie jestem ich specjalnym fanem postanawiam, jak się później
okazuje słusznie, spróbować choć kilku. Na słodkim końcu stołu króluje wolna
amerykanka pod postacią dowolnej kombinacji galaretek i puddingów owocowych,
podawanych najczęściej w śniegu ze skruszonego lodu oraz mleczku kokosowym. Jeżeli
ktoś dba o sylwetkę to będzie istnym szaleństwem zachodzić na tą stronę food
court’u specjalizującą się w przyrządzaniu deserów.
Galaretka z czerwonej herbaty i pudding z mango
|
Food court
|
Singapur na każdym niemal
kroku przypomina, że jest krajem z bardzo bogatą kulturą jedzenia. Patrząc na
mieszkańców można dokonać obserwacji, że prawdopodobnie właśnie dzięki tej
kulturze jedzenia nie jest tu zbyt często spotykane zjawisko otyłości, które
staje się wraz z plagą cukrzycy bolączką krajów zachodnich. Mając dostęp do
wspaniałego, nieprzetworzonego i świeżego jedzenia w przystępnych cenach,
jedzenia które jest dostępne dosłownie na każdym kroku, niewielu osobom
przychodzi do głowy odwiedzenie placówki jednej z międzynarodowych sieci
franczyzowych. Przy głębszej refleksji bogata kultura kulinarna, oraz jedzenie
na ulicy sprawia że bogatsze staje się również życie społeczne.
Poznawanie kraju od kuchni
stanowi niewątpliwie najsmaczniejszą część podróżowania. Jeżeli więc ktoś jest
głodny wrażeń i szuka strawy zarówno dla ciała i ducha, Singapur jest w stanie
nakarmić wszystkich.
Pilnie poszukuje z toba kontaktu. jacek@palkiewicz.com
OdpowiedzUsuń