Przejdź do głównej zawartości

Kaukaz 2011 - Gruzja i Azerbejdżan


Prolog


Plaża w Batumi
Dwójka przyjaciół stała w ciszy na kamienistej plaży, wodząc wzrokiem po osnutym nieśmiało rozpraszającą się już mgłą horyzoncie. W oddali mienił się mało romantyczny widok wychodzącego z pobliskiego portu statku towarowego. O tej porze roku mogli oddawać się kontemplacji w absolutnej ciszy i skupieniu, ponieważ oprócz nich nie było nikogo kto zdecydował się tego dnia udać na plażę. Na kilka miesięcy przed rozpoczęciem sezonu kurort zaczynał się dopiero wybudzać z zimowego snu. Monotonię płaskiej tafli wody przerywały raz na jakiś czas radośnie wyskakujące z niej delfiny. Chłonąc rozpościerający się przed nimi nieznany widok, umysły dwójki podróżników wypełniała fascynująca mieszanka niepewności, ciekawości, żądzy przygód, poznania oraz uzależniający dreszczyk emocji. Niedługo miało dojść do konfrontacji wyobrażeń z rzeczywistością. Stali nad brzegiem Morza Czarnego, w stolicy krainy Adżarii Batumi, a ich wielka kaukaska przygoda właśnie miała się rozpocząć. Podróż będzie ich wiodła od linii brzegowej Morza Czarnego, przez wysokie ośnieżone góry Kaukazu, upalną pustynię w Gobustanie, pola naftowe w Azerbejdżanie aż w końcu dotrą do celu swojej wędrówki, nad wybrzeże Morza Kaspijskiego. Po drodze zobaczą tajemnicze skalne miasta, zapierające dech w piersiach widoki, wulkany błotne, sanktuarium wiecznego ognia, górę do której według podań został przykuty Prometeusz za przekazanie ludziom tego ognia, miasto w którym urodził się Stalin, znajdą się w bezpośredniej bliskości granicy z Czeczenią, po górskim sanktuarium Tsminda Sameba będzie ich oprowadzał mnich w dresach, będą uciekać przed psami pasterskimi wielkości ciężarówki, przeżyją nawet, nie bez problemów, zdecydowanie zbyt wystawnie zakrapiane gruzińsko-ormiańskie przyjęcie urodzinowe. Poznają mnóstwo ciekawych ludzi, ich historie, zobaczą jak wygląda ich życie. Nie omieszkają również opowiedzieć im o swoim. Równolegle do tej stricte geograficznej odbędą równie ważną, duchową podróż w głąb własnego ja. Każdy odkryty nowy skrawek lądu, każdy nowo poznany człowiek, kolejny cud natury bądź architektury wzbogaci ich i przybliży do poznania samych siebie.
Ale po kolei...

Desant


Batumi
Pierwsze uderzenie zazwyczaj jest mocne. Zamieszanie, stres, konsternacja chwilowa utrata pewności siebie i wszechogarniające poczucie dezinformacji to stali i nieodzowni towarzysze przy dziewiczych spotkaniach z nieznanym. Wyrwani z błogiego letargu bezpieczeństwa powtarzalności, pozbawieni komfortu poruszania się w utartych ramach schematów czujemy się wybici z homeostazy, którą zdążyliśmy sobie wypracować w swoim własnym środowisku. Terminal przylotów portu lotniczego w Tbilisi w godzinach nocnych jest idealnym miejscem, na przykładzie którego można zilustrować to zjawisko. Kiedy zaczyna mijać pierwsze oszołomienie, do głosu dochodzi instynkt i zdrowy rozsądek, przepędzając demony chaosu. Rzęsisty deszcz na zewnątrz staje się promotorem pomysłu skorzystania z oferty baru lotniskowego w celu opracowania planu działania na najbliższe godziny. Podstawowym założeniem wyprawy jest improwizacja i elastyczność dlatego decyzje zapadają szybko i jednogłośnie. Czas na myślenie i planowanie minął, przyszedł czas na przygodę. Mimo wyraźnego przestoju w ruchu turystycznym i fatalnych warunków atmosferycznych, przed wejściem do hali przylotów znaleźć można niewielką ilość namolnych naganiaczy. Mały terminal kolejowy naprzeciwko lotniska zostanie otwarty za dziesięć minut. To akurat czas aby pochylić się nad rozkładem jazdy pociągów. Nie tylko w tym miejscu Gruzini dają małego kuksańca zagranicznym gościom, ponieważ jedynym używanym powszechnie alfabetem jest gruziński. O ile awersje do języka i alfabetu rosyjskiego można jeszcze usprawiedliwić trudną historią relacji obydwu państw, o tyle wydawałoby się korzystnym dla poprawy ruchu turystycznego, poczynienie kroku w kierunku umieszczania w kluczowych miejscach podwójnych zapisów w języku gruzińskim oraz angielskim. Po chwili następuje pierwsze spotkanie z dziedzictwem Związku Radzieckiego, czyli podróż koleją. Szeroki rozstaw szyn powoduje, że tabor jest ogromny a przyzwyczajeni do standardów europejskich pasażerowie bez cienia nostalgii szybko zapominają o klaustrofobicznych wagonowych korytarzach. Lokomotywa leniwie połyka kolejne metry stalowych torów, a wycofująca się osłona nocy odkrywa za oknami pociągu nieciekawy widok porozrzucanych w okolicy śmieci. Nieestetyczny widok, który nader często spotyka się na trasie podróżując w tych regionach. Dworzec kolejowy w Tbilisi nosi jeszcze blizny wojenne. Niektóre perony są jedynie częściowo odbudowane po bombardowaniach. W połączeniu z panującą aurą daje to dość ponury efekt. Co drugi dzień o ósmej pięćdziesiąt odchodzi stąd pociąg do Batumi. Podróżni mają szczęście, to jest ten drugi dzień. Czas oczekiwania na pociąg daje okazję na ugaszenie pragnienia, okrytą w pełni zasłużoną międzynarodową sławą gruzińską wodą mineralną. Wybór pada na Nabeghlavi, choć nie ma ona tak mocnego uznania i statusu jak legendarna, okryta delikatną nutą pretensjonalnego snobizmu Borjomi. Wysoka zawartość składników mineralnych oraz orzeźwiający smak stawiają gruzińskie wody w gronie światowej elity. Kilkugodzinną podróż gruzińskie koleje umilają pasażerom poprzez wyświetlanie teledysków Adriano Celentano, jakoby potwierdzając romantyczną naturę tego kraju. Co jakiś czas występy Celentano przerywane są fragmentami gruzińskich występów kabaretowych. Można na potrzeby opowiadania założyć, że skecze są śmieszne a zobojętniałe spojrzenia i poważne miny słuchaczy zrzucić na trud podróży i wczesną porę. Podróżowanie koleją pozwala na spojrzenie na czas z ciekawszej perspektywy. Wsiadając do wagonu przeszłość zostawiamy za sobą na peronie. Znajdujemy się w okresie przejściowym, który nieuchronnie zaprowadzi nas do przyszłości. Tą z kolei mamy wypisaną na bilecie. I choć przyszłość jest nazwana, mamy wobec niej swoje własne wyobrażenia, oczekiwania i obawy. Wszystko co mijamy w danej chwili za oknem złoży się na to jak odbierzemy naszą przyszłość, a nasz obraz teraźniejszości kształtuje się przez pryzmat tego co widzieliśmy już wcześniej. Przebieg trasy nie zależy od nas bo to nie my układaliśmy tory, ale to my wybieraliśmy stację końcową.
Skład pamięta jeszcze czasy Leonida Breżniewa, niemniej mimo lekkiego nadgryzienia zębem czasu jest dobrze zachowany i czysty. W otwartym, bezprzedziałowym wagonie na wygodnych i obszernych rozkładanych fotelach siedzi dwójka ludzi w średnim wieku z małym dzieckiem. Jadą do Batumi na pogrzeb i uroczystości żałobne bliskiej osoby. Z godną podziwu cierpliwością przez cały czas podróży zajmują się na zmianę swoim uśmiechniętym energicznym potomstwem. Można powiedzieć, że na naszych oczach kształtuje się przyszłość tego kraju.

Adżaria i Morze Czarne


Rezydencja w Adżarii
Pasażerowie wysiadają na stacji Makhinjauri, miejscowości oddalonej o kilka kilometrów od stolicy regionu. Podczas marszu w oczy rzucają się budowane w stylu kolonialnym rezydencje, często otoczone palmami. Widok, który zazwyczaj w naszej wyobraźni zarezerwowany jest dla karaibskich republik bananowych. Poruszając się wzdłuż linii wybrzeża zaobserwować można wiele rozpoczętych przedsięwzięć budowlanych. Niektóre z nich nigdy nie zostaną dokończone. Po kilku latach stagnacji, Batumi planuje kontrofensywę aby odzyskać swój dawny splendor. Nowe inwestycje infrastrukturalne będą starać się nadążyć za zmieniającymi się standardami i oczekiwaniami turystów. Kto zdecyduje się przebyć pieszo dystans dzielący stację kolejową od centrum miasta może podziwiać ekspansję Batumi na północ, czyli nowo tworzoną arterię, z szeroką promenadą, nową drogą oraz ścieżkami rowerowymi. W dokach portu oddzielającego nowe inwestycje od centrum miasta, obok rozłożonych niedbale kontenerów, uwagę przykuwa sporej wielkości góra, usypana z wszelkiej maści złomu. Fenomen dość dziwny, i odstający od reszty krajobrazu na tyle że można ulec pokusie jego sfotografowania. Kiedy kilka dni później w sąsiadującej z Turcją, odciętej od świata miejscowości, oglądamy wraz goszczącym nas gospodarzem zupełnie niezrozumiałe wiadomości telewizyjne po gruzińsku, tępy wyraz naszych twarzy zostaje zastąpiony entuzjazmem, kiedy w kolejnej wiadomości zostaje przywołany znajomy obraz zalegającego w porcie w Batumi złomu. Mieszanka łamanego rosyjskiego oraz języka migowego pozwala zrozumieć dlaczego kuriozalny nasyp trafił do dziennika. Stertą złomu ukrywała odpady radioaktywne.

Batumi
Adżaria jest autonomiczną republiką nad Morzem Czarnym, kojarzącą się przede wszystkim ze swoimi trzema znakami firmowymi, stanowiącymi jednocześnie trzy filary gospodarki: winem, herbatą oraz legendarnym kurortem nadmorskim. Całe Batumi energicznie przygotowuje się na przybycie turystów. Remontowane jest dosłownie wszystko, począwszy od fasad budynków a na drogach i chodnikach skończywszy. Stan zaawansowania niektórych prac pozwala wątpić w ich terminową realizację. W całym mieście znaleźć można bardzo egzotyczne elementy, a czasami wręcz tropikalne. Architektura jest bardzo eklektyczna, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Bezpośrednie sąsiedztwo z Turcją powoduje, że jak w większości miejscowości przygranicznych, w mieście jest sporo mieszkańców tego kraju zwabionych korzystniejszymi cenami niektórych towarów i usług. handel kwitnie również na ulicach. 
Handel uliczny Batumi
W panoramie miasta rzucają się w oczy wystające miejscami minarety, nadające mu nieco orientalnego charakteru. Niewątpliwą okrasą stolicy Adżarii jest ogród botaniczny, w którym znaleźć można egzotyczną florę, przywiezioną tu z różnych części świata. Również w centrum Batumi rozbudowywana jest infrastruktura hotelowa. Już istniejące budynki zbudowane są w bardzo zróżnicowanym stylu, od klimatycznej starszej zabudowy aż po współczesne pokraczne próby nawiązania do architektonicznych zamysłów Antonio Gaudí. W bezpośrednim sąsiedztwie plaży istnieje bardzo przyjemny system deptaków, parków, restauracji i kafejek umożliwiający miłe spędzenie czasu na świeżym powietrzu. Sama plaża jest kamienista, co zresztą w basenie Morza Czarnego jest normą. Ze wzgórza rozpościerającego się nad miastem, na wszystkich przyjezdnych spogląda ustawiony z białych literek napis „Batumi”, budzący skojarzenia ze słynnym „Hollywood” ułożonym na wzgórzu Los Angeles. Mimo że porównywanie miast i wynajdywanie im słynniejszych odpowiedników, zazwyczaj bywa krzywdzące ponieważ odziera je z oryginalności i niepowtarzalności,   Batumi z pełni sezonu najczęściej nazywane jest kaukaskim Cannes lub Niceą.
Chinkali - ciężka artyleria kuchni gruzińskiej
Ponieważ odwiedzane miejsca powinno się podziwiać wszystkimi zmysłami, nie sposób dobrze poznać danej destynacji bez pochylenia się nad jej kuchnią. Degustacja lokalnych przysmaków w trakcie podróży jest bez dwóch zdań ekscytującym wydarzeniem. Pozwala w przenośni i dosłownie na głębsze przetrawienie kultury danego kraju. Może okazać się również nie lada sensacją dla naszego przewodu pokarmowego, jeżeli jury złożone z kubków smakowych nie dojdzie do porozumienia z sędziami z jelit co do końcowej oceny przyjmowanych dań. Ale ponieważ w konkretnej kuchni narodowej i kulturze kulinarnej możemy odnaleźć część jej historii, klimatu, stylu i podejścia do życia, a nawet rozpoznać wpływ niektórych mniejszości narodowych żyjących w danym kraju. Dzięki poznaniu tego co jedzą i w jaki sposób to jedzą zyskujemy bezcenną wiedzę. Gruzini wyłamują się jednak z wszelkich schematów. Kochają wielogodzinne biesiady w szerszym gronie, najlepiej suto zakrapiane. Pod względem mentalności  przypominają raczej wesołych i beztroskich mieszkańców basenu Morza Śródziemnego niż ponurych górskich pustelników. 
Batumi - port
Punkt gastronomiczny zlokalizowany w bezpośredniej bliskości portu daje możliwość pierwszego starcia z jedną z flagowych potraw kuchni gruzińskiej. Gotowane, wypełnione bulionem, pierożki w kształcie sakiewek z farszem mięsnym, przyprawiane obficie kolendrą noszą nazwę chinkali. Prezentują się naprawdę sympatycznie. Ich spożywanie wymaga przyswojenia techniki, którą można podejrzeć u bardziej wprawionych miejscowych zjadaczy. Wskazane jest jedzenie ich rękoma, a ten kto spróbuje inaczej przekona się dlaczego. Sprzedawane na sztuki chinkali , posypane z wierzchu odrobiną pieprzu, dużo raźniej pokonują kręte zakamarki przewodów pokarmowych kiedy mają towarzystwo w postaci piwa. Abstynentom gruzińskie lokale mogą zaoferować szeroki wybór popularnych oranżadek owocowych, które po wyglądzie butelki z matowego szkła i enigmatycznym napisie w alfabecie gruzińskim łatwo pomylić z piwem. Smaków jest dużo, natomiast na stołach zdecydowanie królują estragon i gruszka, odpowiednio w kolorach zielonym oraz żółtym, w wyjątkowo nienaturalnych odcieniach. 
Poza sezonem turystów w Gruzji jest naprawdę mało. Dlatego bardzo łatwo wyłowić ich po wyglądzie w tłumie po to żeby zaraz ich zgubić, i za kilka dni spotkać w zupełnie innym miejscu. Nie inaczej jest w przypadku Ibrahima, słowackiego podróżnika o syryjskich korzeniach, studiującego arabistykę w Pradze, robiącego sobie akurat krótki urlop w Turcji, w przerwie między semestrami na wymianie studenckiej w Teheranie, gdzie pojechał uczyć się perskiego, postanowił na kilka dni wpaść do Gruzji. Skomplikowane? Tak, ale krótkie spotkanie podczas posiłku w portowym bistro nie daje szans na dłuższą konwersację ponieważ na stacji autobusowej czeka już zaprzyjaźniony kierowca mikrobusa. Ale ponieważ Gruzja turysty jest bardzo mała, nasze drogi skrzyżują się jeszcze na szlaku w innym kurorcie, tym razem sanatoryjnym w Borżomi, gdzie przy butelce gruzińskiego wina, w cieple opalanego drzewem pieca z ciekawością przyjdzie nam wysłuchać zawiłej i intrygującej historii Ibrahima.
Twierdza Gonio - wykopaliska archeologiczne
Okolice Adżarii przy samej granicy z Turcją mają do zaoferowania twierdzę Gonio. Jest to malowniczo położona fortyfikacja z czasów rzymskich. Obejście twierdzy daje nam możliwość podziwiania ogromnego know-how oraz technologicznego zaawansowania rzymskich budowniczych na przykładzie częściowo odkopanej sieci kanalizacyjnej. Legenda głosi, że w bliżej nieokreślonym miejscu wewnątrz fortyfikowanego terenu znajduje się grób św. Mateusza. Podróżni powinni zatem wykazać trwogę przed możliwością dokonania za potrzebą, ewentualnej profanacji w przypadku nie skorzystania z bogatego zaplecza sanitarnego oferowanego przez część „muzealną” fortu. 
Co dostają turyści udając się w miejsca o mniejszym natężeniu ruchu turystycznego za cenę rezygnacji wybornej i szybkiej komunikacji oraz rozbudowanej infrastruktury turystycznej? Swobodę. Zarówno w parku archeologicznym w fortyfikacji w Gonio jak i prawie każdym innym miejscu w regionie zwiedzających puszcza się samopas. Można rzec że otrzymują od kustoszy kredyt zaufania oparty na wierze w ich zdrowy rozsądek. 
Twierdza Gonio
Nieskrępowane regulacjami przepisów „prawo dżungli” stanowi, że jeżeli ktoś zdecyduje się wdrapać na rozpadającą się wieżę w klapkach japonkach to wie co robi i jeżeli jakimś cudem uda mu się nie zabić, to nie dostanie za to żadnego upomnienia. Druga strona medalu jest taka że jeżeli nie dopisze mu szczęście nie będzie dochodzić roszczeń u administratorów obiektu ze względu na to że nie były odpowiednio zabezpieczone. Dzięki braku ograniczeń zwykłe sterylne zwiedzanie przekształca się w aktywną interakcję ze zwiedzanym obiektem. 


Monastyry i natura


Autobus na gaz z butlami na dachu - Gori
Sieć komunikacji publicznej w Gruzji jest tak fantastycznie chaotyczna, niepunktualna i zdezorganizowana że... działa perfekcyjnie. Brzmi to paradoksalnie, ale tak właśnie się przedstawia. Planując podróż zapomnij o rozkładach jazdy, dobrze oznaczonych środkach transportu, zapomnij o pasach bezpieczeństwa, spal na stosie kodeks ruchu drogowego. Totalna anarchia. Eppur si muove! Tak wygląda sieć połączeń mikrobusami, zwanymi z rosyjskiego marszrutkami. Samochody są różnych marek, ale łączy je kilka cech wspólnych. Można wysnuć wniosek że pęknięta przednia szyba jest jednym z niewielu wymogów homologacji drogowej jakie musi spełniać marszrutka przed dopuszczeniem jej do ruchu. Kolejną cechą wspólną jest bardzo niezobowiązujące podejście do maksymalnej liczby pasażerów jaka wchodzi do pojazdu. Generalnie to nie ma takiej liczby. Jeżeli skończą się siedzenia, to kierowca zawsze ma w zanadrzu zbity z trzech desek „zydelek” aby dodatkowy pasażer mógł się rozgościć. Kiedy zaczyna brakować „zydelków”, okazuje się że znajdują się miejsca stojące. Warto dodać że rozmieszczenie siedzeń ma tyle wspólnego z ich fabrycznym montażem ile świnka morska ma wspólnego z morzem i ze świniami. Normą jest że marszrutki oprócz przewozów pasażerskich świadczą również usługi cargo. I tak w trudno dostępnych miejscach, gdzie nie uświadczy się sklepu, właśnie za pomocą marszrutek, wysyłane są z wioski do wioski ziemniaki, sadzonki czy też różnego rodzaju sprzęty itp. 
Kierowcy marszrutek stanowią niepowtarzalną hybrydę emanującego spokojem mnicha buddyjskiego, kierowcy rajdowego i samobójcy. Pierwsze podróże tym środkiem transportu powodują wydzielanie znacznej ilości adrenaliny jeżeli zwraca się uwagę na to co się dzieje na drodze. Co zadziwiające wypadków jest stosunkowo niewiele. Sieci marszrutek oplatają dosłownie całą Gruzję. Szybko tanio i sprawnie można dojechać w każde miejsce. Po prostu idzie się na postój, drogą werbalno-migową będąc odsyłanym od jednego samochodu do drugiego w końcu trafia się na kierowcę, który powtarza za nami nazwę miejscowości i uspokajająco kiwając głową zaprasza do zajęcia miejsca w swoim pojeździe. Umowne godziny odjazdu teoretycznie są wyznaczone, ale przygoda zaczyna się w momencie kiedy zapełnią się nominalne miejsca siedzące, lub kiedy kierowca w końcu się znudzi towarzystwem swoich kolegów po fachu. 

Osiedle nad rzeką - Kutaisi
O drugim co do liczby ludności, zaraz po stołecznym Tbilisi, mieście Kutaisi powiedzieć można niewiele ponad to że jest drugim co do liczby ludności miastem zaraz po stołecznym Tbilisi. Na pewno nie jest to miejsce, po wizycie w którym jeden ze znanych z wrażliwości romantycznych poetów poprosiłby o to żeby wykuto mu oczy, ponieważ już nic piękniejszego nie będzie mu dane w życiu zobaczyć. Kutaisi, oprócz śmiesznie brzmiącej dla Polaków nazwy, usprawiedliwia swoją obecność w przewodnikach turystycznych Katedrą Bagrati wznoszącą się na wzgórzu, z którego podziwiać można panoramę... drugiego co do liczby ludności, zaraz po stołecznym Tbilisi miasta, oraz położony w bezpośredniej bliskości Monastyr Gelati.
Katedra Bagrati - zabytek UNESCO - Kutaisi
Katedra została wpisana na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Ze wzgórza na którym jest położona, jeżeli przeniesie się wzrok na linię horyzontu za Kutaisi, dostrzec można ośnieżone wierzchołki najwyższych szczytów Kaukazu Wysokiego. Dostrzec można między innymi najwyższy z nich, majestatycznie wyłaniający się z warstwy cieńkich chmur Elbrus. 
Z transportem do Gelati jest pewien problem ponieważ kierowca autobusu, który tam dojeżdża zaginął bez śladu zostawiając samotną maszynę na parkingu. Hipotezy są różne. Jedni uważają że poszedł coś zjeść i zaraz wróci, inni z kolei że poszedł grać w karty do gospody więc nie wiadomo kiedy przyjdzie go ujrzeć. Każdy taksówkarz podchodzący z coraz korzystniejszą ofertą transportu do monastyru zostaje odprawiany z kwitkiem. Aż do momentu gdy na postój wjeżdża stary zdemolowany moskwicz. Wreszcie oferta nie do odrzucenia, a sama jazda to czysta przygoda. 
Moskwicz - taksówka doskonała - Kutaisi
Monastyr Gelati - zabytek na liście UNESCO - okolice Kutaisi
Fotel nie jest przytwierdzony do podłogi, dlatego trzeba się kurczowo trzymać deski rozdzielczej jedną ręką, żeby na ostrym zakręcie na górskiej drodze nie wypaść przez drzwi, które trzyma się drugą ręką żeby się nie otwierały. Kierowca gasi silnik na zjazdach i instynktownie wyczuwa ostatni moment kiedy koła przestają już powoli się toczyć i ponownie odpala. A jest w tym mistrzem. Mimo takich zabiegów zaawansowanego ecodrivingu co jakiś czas kierowca wysiada ze sfatygowaną butelką po coca-coli wypełnioną benzyną i dolewa spragnionemu moskwiczowi brakującego paliwa. Otacza go wzruszającą troską, stanowią niemalże jedność. Moskwicz odwdzięcza mu się możliwością zarabiania pieniędzy w zawodzie taksówkarza. Monastyr również usytuowany jest na wzgórzu, a wszelkie obce osoby spotykają tu chłodne spojrzenia ortodoksyjnych mnichów szukających tu ciszy i odosobnienia.
I rzeczywiście, poukrywane po górach Gruzińskie monastyry sprzyjają refleksjom oraz zadumie. Ich niepowtarzalna architektura cieszy oko, a wnętrza zachwycają ikonami, freskami i bogato zdobionymi ikonostasami. Warto przy tym wspomnieć, że Monastyr Gelati również jest zabytkiem wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Wesoły blok - Borżomi
Słysząc nazwę Borjomi nawet mieszkańcy francuskiego Evian muszą pokornie pokiwać głową z aprobatą i oddać w ten sposób wyrazy uznania. Wymieniana jednym tchem z takimi markami jak San Pellegrino czy Perrier, woda mineralna Borjomi jest jednym z głównych produktów eksportowych Gruzji. Jednocześnie stanowi również doskonałą wizytówkę regionu i służy jako dźwignia promocji dla malowniczo położonego kurortu wypoczynkowego oraz znajdującego się w sąsiedztwie parku narodowego. 
Samo miasto zachwyca wspaniałymi, otwartymi i mimo znacznej bariery językowej pomocnymi mieszkańcami oraz dość zróżnicowanymi budynkami. W części typowo uzdrowiskowej znaleźć można klimatyczne, stare i urodziwe domy zdrojowe, a na obrzeżach miasta zaraz przy wjeździe witają nas zabarwione na jaskrawy odcień żółtego i pomarańczowego koloru bloki w stylu socjal-kicz, które pasują do malowniczego krajobrazu słynnego uzdrowiska jak lodówka turystyczna do ekwipunku polarnika. 
Ujęcie wody mineralnej Borjomi
Miasto Borżomi przedzielone jest na pół rzeką, nad którą usytuowany jest znajdujący się w remoncie zabytkowy dworzec kolejowy. Kompleks dworcowy zdecydowanie zasługuje na uwagę, podobnie jak dom zdrojowy znajdujący się przy wejściu do parku. To właśnie na jego terenie znajduje się ujęcie wody Borjomi. Sam park ma dosyć bogatą infrastrukturę, ukierunkowaną zarówno na wypoczynek mniej jak i bardziej aktywny pod postacią sportu. Nad wejściem wisi lina wraz z wagonikiem, ale jego pozycja może budzić tylko niepewność kto był akurat carem kiedy ostatni raz działała ta kolejka linowa. 
Charczo - kaukaska odpowiedź na strogonow
Niska temperatura panująca wieczorową porą dostarcza fantastycznego pretekstu do przetestowania kolejnego specjału kuchni gruzińskiej, doskonale pasującego do okazji. Rozgrzewające charczo jest nieco pikantną gęstą zupą, wpadającą nawet delikatnie w ton gulaszu. Sporządzana jest na bazie mięsa, ze sporym dodatkiem pikantnych przypraw oraz drobno posiekaną kolendrą. Rozgrzanie się charczo okazuje się jeszcze lepszym pomysłem kiedy toporna grzałka elektryczna dokonuje zwarcia w instalacji powodując samozapłon i stopienie się kontaktu. Tak więc ciepło spożytej zupy musi wystarczyć na całonocne ogrzewanie w zimnym pokoju. I na potrzeby opowieści uznajmy że wystarcza...

Park narodowy w Borżomi
Ubrany w garnitur starszy mężczyzna z walizką w ręku szeroko się uśmiecha. Jest to szczery uśmiech otwartego człowieka. Mężczyzna wygląda nietypowo na tle przystanku autobusowego w Borżomi. Grigorij jest Rosjaninem mieszkającym w obwodzie Kaliningradzkim. Jego matka jest Gruzinką z Borżomi, a sam Grigorij właśnie kończy swoją sentymentalną podróż do krainy swojego dzieciństwa. Ostatni raz był w Gruzji dwadzieścia pięć lat temu. Opowiada o swoich synach, pokazuje zdjęcia swoich wnuków, i swojej róży którą hoduje w przydomowym ogródku. To zabawne że zupełnie obcy sobie ludzie w pierwszych minutach przypadkowej znajomości w podróży daleko od domu zazwyczaj czują potrzebę opowiadania sobie o swoich najbliższych.

Skalne miasta i Gruzińska gościnność


Muzeum w Achalcyche - jedyne miejsce na świecie gdzie
zwiedzanie jest obowiązkowe
Achalcyche jest jednym z tych miast, które odwiedza się jedynie z powodów tranzytowych. Nie inaczej dzieje się i tym razem, lecz ciekawość radzi skierować swoje kroki na wzgórze, aby przyjrzeć się bliżej murom obronnym znajdującym się na akropolu miasta. Właśnie dzięki ciekawości odkryta zostaje nowa forma praktykowanej tu promocji turystycznej. Wychwyceni od razu przez przyjaźnie nastawionych, aczkolwiek bardzo stanowczych funkcjonariuszy policji pilnujących kompleksu muzealnego, zostajemy kategorycznie zachęceni do odwiedzenia wnętrza muzeum. I rzeczywiście promocja okazuje się skuteczna, ponieważ bez słowa sprzeciwu i z uśmiechem na twarzy nagle muzeum w Achalcyche staje się jednym z priorytetów wyprawy.

Malownicze okolice Wardzi
Ciemnowłosy, na oko trzydziestoletni mężczyzna ubrany w skórzaną kurtkę, eleganckie spodnie i czarne buty kołysze się w rytm wybijany przez marszrutkę na wyboistej drodze. Gela mieszka w małej wiosce niedaleko Wardzi. Jest bardzo ciekawy jak się żyje w innym kraju. Zapytany czy ciężko się żyje w Gruzji odpowiada że nawet bardzo ciężko. Ale spytany czy chciałby się kiedyś wyprowadzić spogląda zdziwionym, a nawet współczującym kretyńskiego pomysłu wzrokiem. Pyta dlaczego miałby się wyprowadzić, przecież to jest Gruzja, tu jest wesoło, jest wino i jest zabawa. No właśnie, tu jest Gruzja, i właśnie tacy są jej mieszkańcy.

Skalne miasto - Wardzia
Od kiedy człowiek odkrył że jaskinie dają trwałe i solidne schronienie zarówno przed dziką zwierzyną jak i przed złymi warunkami atmosferycznymi, w rejonach świata gdzie takowe występowały związał z nimi swoją egzystencję. Z czasem wraz z ewolucją dostępnych narzędzi rozpoczęła się personalizacja jaskiń. Zaczęto wykuwać półki, łóżka, dodatkowe pomieszczenia, rynienki i kanały odprowadzające wodę podczas opadów lub wykuwać okna czy okulusy, mające wpuszczać niezbędną ilość światła słonecznego do wnętrza. Z czasem wykuwanie form w skałach opanowano niemalże do perfekcji, a czasami urastało ono do rangi dzieł sztuki rzeźbiarskiej, jak chociażby słynny Skarbiec Faraona w jordańskiej Petrze. Pod względem skalnych miast Gruzja ma sporo do powiedzenia, ponieważ w niejednym miejscu znajdziemy tu różne rodzaje mniejszych bądź większych skalnych miast.
Skalne miasto - Wardzia
 Do najbardziej sensacyjnych i zapierających dech w piersiach dzieł tego typu bez wątpienia można zaliczyć Wardzię. Znajdujące się na całkowitym odludziu skalne miasto robi piorunujące wrażenie. Jest niesamowicie rozległe i co najbardziej uderza, prawie całkowicie pionowe. Poszczególne kondygnacje połączone są ze sobą zewnętrznymi bądź wewnętrznymi schodkami, korytarzami, przejściami lub tunelami. Patrząc z perspektywy pewnej odległości można odnieść wrażenie że patrzymy się na gigantyczne mrowisko. Skala przedsięwzięcia wzbudza podziw dla nakładu pracy włożonego w budowę tego kompleksu, a jednocześnie ciekawość co do tego jak wyglądało i jak było zorganizowane życie mieszkańców. 


Skalne miasto - Upliscyche
Współcześnie jedno z pomieszczeń zostało zaadaptowane na monastyr, dlatego nie ma do niego wstępu. W Wardzi również można się rozkoszować niczym nieskrępowaną swobodą zwiedzania, zwłaszcza wybierając się w odwiedziny poza sezonem można mieć cały kompleks na wyłączność co tylko potęguje frajdę z eksploracji labiryntu korytarzy i połączonych ze sobą pomieszczeń. Podobnie rzecz ma się z położonym niedaleko Gori skalnym miastem Upliscyche, które również powinno stać się obowiązkowym punktem programu dla wszystkich miłośników skalnych miast.

Skalne miasto - Upliscyche
Poruszając się po gruzińskich wzgórzach podczas pieszych wycieczek można natknąć się na dość poważny problem. Otóż każde wzgórze porośnięte trawą jest potencjalnym pastwiskiem dla owiec. Owiec pilnują psy pasterskie. Owczarki. Jesteśmy na Kaukazie. Nie trzeba być mistrzem dedukcji, żeby zauważyć, że nazwa owczarek kaukaski nie ma w sobie nic z metafory i dotyczy właśnie tej rasy psów, która pilnuje owiec w Gruzji. Nawet jeżeli ktoś uważa że nie boi się psów, na widok pędzących w jego kierunku wrogo nastawionych krwiożerczych bestii bardzo szybko dokona rewizji swoich dotychczasowych poglądów. Owczarki kaukaskie są specjalnie wyhodowaną rasą psów pasterskich, które mają jak najlepiej spełniać swoją funkcję. Miejscowi mówią, że jeden pies jest w stanie poradzić sobie z wilkiem, a kilka psów jest w stanie stawić czoła nawet niedźwiedziowi. W kilku sytuacjach krytycznych zawsze w ostatniej chwili jak spod ziemi wyłaniał się pasterz i przywoływał psy do porządku. Jednak podczas spacerów górskimi ścieżkami, kiedy zobaczymy na horyzoncie pasące się stado owiec, należy zachować ostrożność i przed zbliżeniem się do niego upewnić się że zostaliśmy zauważeni również przez pasterza, a nie tylko przez jego psy.
Tamaz w roli pszczelarza - Wardzia
W Wardzi naszym gospodarzem jest Tamaz Natenadze, sympatyczny twardziel z nietuzinkowym poczuciem humoru. Ciężka praca nie jest mu obca, a warunki są ciężkie, ale to jest Gruzja, tu nikt nie narzeka. Jak lubi podkreślać Tamaz wszystkie produkty, z których jego małżonka przygotowuje z namaszczeniem posiłki są własnej produkcji. Fantastyczne wypieki, placki z mąki ziemniaczenej i królowa gruzińskich barów szybkiej obsługi chaczapuri to tylko namiastka posiłków, które mogą przygotować ze swoich produktów. Państwo Natenadze wyrabiają także wyśmienite sery, konfitury a nawet miód, ponieważ przed domem stoi pasieka. 
Ziemniaki - podstawa diety - Wardzia
Najciekawszym daniem serwowanym na śniadaniu u Tamaza są młode orzechy włoskie moczone przez kilka miesięcy w słodkim syropie do momentu aż całkowicie rozmiękną. Jedząc je nawet ciężko zdać sobie sprawę. w którym dokładnie momencie rozgryzamy skorupkę, po prostu rozpływają się w ustach. Synowie Tamaza mieszkają w Tbilisi i pracują w wojsku. Przesyłają mu na wieś pieniądze i sprzęty, a Tamaz w rewanżu wysyła im przetwory i produkty spożywcze. 
Kiedy do gry wchodzi kaukaska biesiada, kończą się wszelkie reguły. Gringo, który znalazł się na nich w charakterze gościa czeka kosztowna przeprawa przez meandry gruzińskiej gościnności, za którą rachunek zostanie przesłany bezpośrednio do wątroby delikwenta. 
Biesiada - znak firmowy Kaukazu
Mężczyźni na Kaukazie są typem macho, i nie ma co się oszukiwać to jest męski świat. Podczas imprezy urodzinowej kobiety zbliżają się do stołu z biesiadującymi mężczyznami jedynie po to by donieść na stół kolejne danie. Jak często bywa w przypadku mężczyzn z różnych krajów, po trzech minutach znajomości rozmowa schodzi na piłkę nożną na następne trzy godziny. W całej swojej ignorancji dla języków kaukaskich, próbujemy zabłysnąć przed nowo poznanymi towarzyszami tymi kilkoma podstawowymi zwrotami po Gruzińsku, których zdążyliśmy się nauczyć. I tu kolejna wpadka, solenizant oraz jego koledzy są Ormianami, a nie Gruzinami i mimo że znają Gruziński i i tak jest im przyjemnie że znamy kilka słów, postanawiamy wkupić się w ich łaski korzystając z mini rozmówek Ormiańskich. 
Kaukaz to męski świat - Wardzia
Podczas gdy Tamaz, będący gospodarzem imprezy wraz z pozostałymi Gruzinami przygotowują w kotle mięso, przyjeżdża kolejny gość. W zachowanie pozostałych biesiadników od razu można wyczuć mieszankę strachu i szacunku. Mamy do czynienia z Szefem. Autorytet Szefa wzmocniony jest obecnością jego prawej ręki, wielkiego goryla imieniem Dmitri. Szef zajmuje zaszczytne prezydialne miejsce przy stole. Tego wieczoru będzie pełnił prestiżową funkcję tamady. Tamada to osoba, która wznosi w towarzystwie toasty i ewentualnie upoważnia do ich wznoszenia pozostałych biesiadników. Odkrywamy to będąc kilka razy skarceni za próbę wtrącenia swoich trzech groszy w temacie toastów. Chojnie obdarowujemy wszystkie siedzące przy stole narodowości, ponieważ w naszych toastach Ormianie dostają złoto, Gruzini pieniądze, a Polacy brylanty. 
Szef - no bo kto inny mógłby zostać tamadą? - Wardzia
Kiedy w końcu zostajemy dopuszczeni do głosu, otumanieni już znaczną ilością alkoholu i raz po raz mylimy odgórnie narzucony przez Szefa podział bogactw między narodami, za co każdorazowo zostajemy upominani aż w końcu zapamiętujemy ten właściwy. Widać przywiązanie do pewnych tradycji jest na tyle mocne, że nie wolno nawet lekko nagiąć reguł. W kotle dochodzi już hashlama, czyli gotowane mięso kozła. Niestety jest to potrawa którą najczęściej jesteśmy częstowani, a ponieważ jedzenie mięsa traktowane jest na wsi jak święto nie sposób odmawiać kolejnych, niemożliwych do pogryzienia półsurowych łykowatych i żylastych kawałków koziego mięsa, które dodatkowo obowiązkowo musimy obficie solić. 
Kaukascy macho - Wardzia
Zostajemy uraczeni dwoma różnymi rodzajami własnej roboty wina, oraz sporą ilością samogonu. W ramach zakąsek do alkoholu na stole, udekorowanym z tej okazji oryginalnymi obrusami z maskotką Olimpiady w Moskwie z 1980 roku, stoją surowe rzodkiewki, szczypiorek, kolendra i surowa cebula. Istnieje zwyczaj żeby wszystkie warzywa zanurzać w soli przed spożyciem. W ramach napojów bezalkoholowych można znaleźć wodę Nabeghlavi oraz wyborne gruszkowe oranżadki Kazbegi. Kolejnym daniem które ląduje w kotle jest zestaw ryb słodkowodnych, które z kolei w przeciwieństwie do hashlamy smakują bardzo dobrze. 
Hashlama - lepiej wygląda niż smakuje, a to już wiele mówi...
Na stole stoją dwie butelki po coca-coli wypełnione wabiącym przeźroczystym płynem. Za każdym razem kiedy po nie sięgamy dostajemy upomnienie. W końcu dostajemy przyzwolenie od samego Szefa na skosztowanie ich zawartości. A była to jedna z tych decyzji, której żałuje się przez cały następny dzień...






Życie miejskie


Rada rycerska pod twierdzą na akropolu - Gori
Swietłana pracuje jako nauczycielka rosyjskiego w gimnazjum w Gori. Z pochodzenia jest Rosjanką. Mimo nienajlepszych warunków finansowych opiekuje się niepełnosprawnym dzieckiem jak tylko może najlepiej. O ile na wsi ludzie są samowystarczalni i żyje im się nienajgorzej, ponieważ mają wszystko czego potrzebują dochodząc do tego ciężką pracą, o tyle w mieście żyje się zdecydowanie trudniej. Konieczność znalezienia pracy, uregulowania wszystkich opłat oraz płacenia za wszystkie artykuły spożywcze ze skromnej pensji nie czynią życia prostymi.
Gori
Gori stało się znane całemu światu za sprawą swojego najsłynniejszego obywatela Józefa Stalina. To właśnie w podwórkach Gori młody Iosif Dżughaszwili bawił się w Kobę, czyli legendarną postać gruzińskiej kultury popularnej z opowiadań Aleksandra Kazbegiego, będącej miejscowym odpowiednikiem Robin Hood’a. O ile przez większość krajów zagranicznych czyny i dziedzictwo Stalina oceniane są zdecydowanie negatywnie, o tyle w Gruzji nadal ma on status bohatera narodowego. Właśnie w Gori znajduje się poświęcone mu muzeum. Jedną z głównych atrakcji parku wokół muzeum jest dobrze zachowany, prywatny pancerny wagon którym podróżował. W centralnym punkcie stoi jego rodzinny dom. Ciekawostką jest fakt, że dom został wykopany wraz z fundamentami z ziemi i przewieziony do muzeum w całości. Obecnie spoczywa pod dachem mauzoleum. 

Popularna kładka i Pałac Prezydencki - Tbilisi
Tbilisi, jak każda stolica rządzi się swoimi prawami, ponieważ normą jest że w stołecznym mieście skupia się duża część mieszkańców danego kraju oraz koncentruje się jego bogactwo. Tbilisi jest metropolią, dość ciekawą zresztą. Co rzuca się w oczy to komunikacja, i to dosłownie. Odbiór architektury miasta zakłócają nieco prowadzone dosłownie wszędzie między budynkami kable, a nad wszystkim góruje sporych rozmiarów wieża telewizyjna. Sercem miasta jest aleja Rustaveli. Można tu znaleźć luksusowe hotele, ekskluzywne butiki, sklepy jak również budynki administracji rządowej. Na końcu aleji Rustaveli znajduje się Plac Wolności. W jego centralnym punkcie, na wysokiej kolumnie czuwa nad wszystkim złoty posąg św. Jerzego, w swojej najbardziej znanej klasycznej pozycji na koniu zabijający smoka. Nazwa placu, jak również symbolika pomnika jest aż nadto wyraźna. W Gruzji istnieje kult flagi, więc na każdym kroku, gdzie się nie spojrzy można się na nią natknąć. Flaga gruzińska czasami bywa wieszana w towarzystwie flagi Unii Europejskiej, ponieważ Gruzini aspirują do tego by dołączyć do wspólnot europejskich. W Tbilisi można również znaleźć Centrum Informacyjne NATO, które ma za zadanie zwiększać świadomość społeczną co do sojuszu. Stanowi również kolejny etap na drodze do końcowej integracji z Paktem Północnoatlantyckim.
Aleja Rustaveli - Tbilisi
Nad brzegiem rzeki znaleźć można pałac prezydencki, który architektonicznie do niczego nie pasował, i prawdopodobnie dlatego postanowiono w jego pobliżu zbudować, szpetną zdaniem mieszkańców, szklaną kładkę by piesi mogli przechodzić przez rzekę.
Idealny pieszy, chcący przejść przez ulicę w Tbilisi powinien mieć wzrok sokoła, refleks rewolwerowca, zwinność i instynkt kota oraz zuchwałość Hannibala przeprawiającego swoje wojska przez Alpy. Piesi w Gruzji znajdują się na samym dole łańcucha pokarmowego miasta. Nie mają żadnych praw. Pasy przejść dla pieszych spełniają jedynie funkcje dekoracyjną i mają charakter folklorystyczny. 

Skanseny


Tbilisi nie zawsze było stolicą Gruzji. Piękne klimatyczne uliczki, spójną zabudowę architektoniczną oraz piękne świątynie znaleźć można w sąsiadującej z Tbilisi dawnym mieście stołecznym Mccheta. W rzeczywistości miasteczko wygląda trochę jak żywy skansen. Najważniejszym zabytkiem miasta jest imponujących rozmiarów Katedra Sweticchoweli. Na wzgórzu ponad miastem znajduje się również Monastyr Dżwari. Mccheta jest siedzibą władz gruzińskiego kościoła prawosławnego. Całe miasto stanowi zabytek klasy zerowej zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. 
Spacer po Mcchecie to prawdziwa przyjemność, pozwalająca odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku Tbilisi i nacieszyć oko jego piękną zabudową.


Mccheta
Dobrze zachowane wąskie uliczki średniowiecznego miasteczka same w sobie stanowią spory zastrzyk klimatu. Jeżeli dodamy do nich świdrującą w uszach ciszę oraz gęstą mgłę, można nabrać podejrzeń że w inscenizacji maczał palce mistrz Alfred Hitchcock. Położone na malowniczych wzgórzach Kahetii Signagi, jest jednym z niewielu przykładów doskonale zachowanej zabudowy całego średniowiecznego miasteczka. Można zaryzykować stwierdzenie że jest to muzeum na otwartym powietrzu, po wejściu do którego można odnieść wrażenie że podróże w czasie są jednak możliwe. Signagi oraz jego okolice otoczone są masywnymi murami obronnymi w których co pewną odległość wbudowane są wieże strażnicze. Powierzchnia całego ufortyfikowanego terenu wynosi w przybliżeniu około czterdziestu hektarów. 
Signagi
W niespokojnych czasach mury obronne Signagi służyły jako schronienie dla wszystkich rodzin z okolicznych wiosek, które przy okazji najazdu kryły się w ufortyfikowanej twierdzy. Dziś Signagi stanowi nielada gratkę dla odwiedzających je turystów. Region słynie dodatkowo z produkcji wysokiej jakości wina. Pewną ciekawostką jest fakt, że zarówno w Mcchecie jak i w Signagi, jeżeli uważnie przyjrzeć się temu co znajduje się za przepiękną, odrestaurowaną fasadą zabudowy, często okazuje się że mamy do czynienia z atrapami budynków. Jest to jednak małe oszustwo, w przypadku którego cel uświęca środki. Wrażenie jakie robią obydwa miasteczka sprawiają, że turysta daje się nabrać z uśmiechem na twarzy.

Droga wojenna w sosie multi culti


Kazbek - 5033 m n.p.m.
Ciężko jest wtopić się w tłum na dworcu Didube w Tbilisi, jeżeli mierzysz około dwóch metrów wzrostu, masz typowo nordycką urodę i w dodatku głowę ogoloną na przysłowiowe kolano. Nie pomoże ci nawet fakt, że masz ze sobą przyjaciela o lokalnej urodzie. Nie inaczej miała się sytuacja dwóch lekarzy pragnących przebyć słynną Gruzińską Drogę Wojenną.
Droga Wojenna prowadzi z Władykaukazu aż do samego Tbilisi. Jej długość wynosi około dwustu kilometrów. Jak sugeruje nazwa, droga musiała być cały czas modernizowana i konserwowana, tak by zachować jej przejezdność podczas konfliktów zbrojnych, których na terenie Kaukazu nigdy nie brakowało. Po drodze z Tbilisi do granicy z Rosją podziwiać można zapierające dech w piersiach widoki Kaukazu Wysokiego. Najwyższym okolicznym szczytem jest Kazbek, którego wysokość wynosi 5033 m n.p.m. 
Kazbek - widok z Tsminda Sameba
Marszrutka, z obowiązkowym poprzecznym pęknięciem na przedniej szybie szybko pokonuje kolejne kilometry raz lepszej a raz gorszej nawierzchni tej krętej górskiej trasy. Ostatnim przystankiem jest miejscowość Kazbegi. Jest to dobra baza wypadowa do wejścia na wysokość 2170 m n.p.m., aby z bliska obejrzeć najbardziej malowniczo położony kościół w Gruzji Tsminda Sameba. 

W celu eksploracji okolicy łączymy siły, tworząc międzynarodową grupę ekspedycyjną. Grupę zasilają Bjard, norweski psychiatra dziecięcy, uczestniczący w sympozjum naukowym w Baku, który wraz ze swoim przyjacielem z Azerbejdżanu pediatrą Kamranem postanowili wybrać się na kilkudniowe zwiedzanie Gruzji. Środek transportu zostaje dostarczony wraz z kierowcą w postaci miejscowego animatora ruchu turystycznego z zawodu, samozwańczego kierowcy wyścigowego z pasji, oraz szczwanego lisa z urodzenia, Wasylija. Jego lśniąca biała Niva 4x4 wydaje się jak najbardziej trafnym wyborem, biorąc pod uwagę teren po którym będziemy się poruszać. Wspólny obiad w tak międzynarodowym gronie daje doskonałą okazję na wymianę poglądów, doświadczeń oraz spostrzeżeń. 
Wasylij zwany (głównie przez siebie samego) "Schumacherem"
Wasylij dopiero się rozgrzewa. Jak sam wyjaśnia wymyślił sobie ksywkę Wasylij „Schumacher”. Zabiera nas w pobliże posterunku granicznego z Rosją. Tłumaczy że kilka kilometrów za górą przy której stoimy jest już Czeczenia. Jest to dość osobliwy punkt graniczny. Nie mogą go przekraczać ani Gruzini, ani Rosjanie, jakby tego było mało również europejczycy nie mają do tego prawa. W naszym towarzystwie jedynie Kamran byłby uprawniony do jej przekroczenia ponieważ nie jest Gruzinem, ale jest mieszkańcem byłej republiki radzieckiej. Zabawa zaczyna się podczas podjazdu do kościoła. Wasilij wbił sobie do głowy że nam się śpieszy i zachowuje się jakby uczestniczył w decydującym etapie rajdu Dakar. Na bardzo trudnym podjeździe jego Niva radzi sobie rewelacyjnie. Biorąc pod uwage kąt nachylenia podjazdu, zróżnicowane podłoże, gdzie momentami dwa koła są na śniegu, trzecie na żwirze a czwarte w błocie wykazuje fenomenalne właściwości terenowe. Prędkość podjazdu owocuje niezbyt tęgimi minami pasażerów, a koniec trasy przynosi wielką ulgę. Wasilij wraca swoim białym rumakiem do miasta. Ostatni kawałek podejścia trzeba pokonać pieszo. Wejście jest umiarkowanie strome, ale w podejściu przeszkadza bardzo mocno wiejący wiatr. Niedogodności zostają w pełni zrekompensowane widokiem jaki rozpościera się ze wzgórza. Na horyzoncie ukazuje się Wysoki Kaukaz w najlepszym wydaniu. Jak na talerzu, podziwiać można stąd Kazbek, górę na której według podań swoją karę za ujawnienie sekretu ognia ludziom odbywał Prometeusz. Cała sprawa dodaje widokowi nutki romantyzmu. Tak usytuowany Tsminda Sameba stanowi doskonałe miejsce odosobnienia, a widok ośnieżonego pięciotysięcznika rozpościerający się z tarasów jest doskonałym tłem do głębokich religijnych kontemplacji. 
Tsminda Sameba
Ponieważ Gruzja nie przestaje zaskakiwać, nie dziwi również brodaty pan w dresach, który wychodzi na powitanie wędrowcom. Nasz towarzysz Kamran ze względu na swoją kaukaską urodę jest powszechnie brany za miejscowego, dlatego również pan w dresach zaczyna z nim rozmowę po gruzińsku. Jak wiadomo rozmowa wzbogaca. Tak więc obydwoje wychodzą bogatsi z tej krótkiej wymiany zdań. I tak brodaty pan w dresach dowiaduje się że Kamran nie jest Gruzinem, tylko Azerem, a Kamran dowiaduje się że brodaty pan w dresach nie jest dozorcą tylko prawosławnym popem. Pop chętnie nas oprowadza, snując bardzo ciekawe opowiadania na temat samego sanktuarium. Trzeba przyznać że bycie oprowadzanym po cerkwi przez popa w dresach to jedno z tych przeżyć które powinny być umieszczane w tych pompatycznych reklamówkach puszczanych w telewizji w celu promocji turystycznej kraju. Mimo że pop jest ubrany po cywilnemu, nie usypia to w żadnym wypadku jego czujności. Dyskretne partyzanckie strzały z aparatów fotograficznych, których używa się w miejscach gdzie fotografowanie jest surowo zabronione by nie wzbudzić podejrzeń nadzorców, pop wychwytuje od razu. 
Po udanej ekspedycji ekipa wraca do Tbilisi - Kazbegi
Po okiełznaniu naszych podstępnych zagrań a’la paparazzi, pop tłumaczy że istnieją dwa rodzaje mnichów. Ci zwani „czarnymi”, poświęcają swoje życie całkowicie klasztorowi i nie wykazują poza nim żadnych zachowań społecznych. Natomiast mnisi „biali” zakładają rodziny i angażują się w życie społeczne. Po pouczającym wykładzie czas na lekką gimnastykę w postaci pokonania drogi powrotnej, już bez udziału Wasylija „Schumachera”, który po zainkasowaniu pieniędzy za kurs rozpłynął się w powietrzu.


Łzy Dawida


Łzy Dawida - kanały z perspektywy ogólnej - Dawid Garedża
Półpustynne obszary na pograniczu Gruzji i Azerbejdżanu zostały upatrzone przez mnichów pustelników jako doskonałe miejsce na założenie zakonu. Jednym z głównych problemów z jakim się spotkali na tym niezbyt przyjaznym terenie był brak wody. Problem który został rozwiązany dzięki zmyślnemu rozwiązaniu hydrologicznemu. W twardych skałach zostały wykute kanały deszczowe, mające za zadanie ukierunkowanie spływającej wody w jedno miejsce, z którego spływała do znajdujących się w jaskini zbiorników. W ten sposób cały kompleks klasztorny mógł być zaopatrywany w wodę, a nowe źródło stało się miejscem kultu, zwanego od tamtej pory Łzami Dawida.

Okolice Dawid Garedża
Bjard i Kamran czekają już o umówionej godzinie na peronie Tbiliskiego metra. Marszrutka dowozi zainteresowanych zwiedzeniem kompleksu klasztornego Dawid Garedża jedynie do Sagaredżo, dalej trzeba sobie radzić samemu. Z pomocą przychodzi jedyna taksówka w okolicy. Strzał w dziesiątkę. W samochodzie okazuje się że kierowca choć jest Gruzinem to urodził się w Baku i ma azerskie korzenie. Od razu znajdują wspólny język z Kamranem, i to również dosłownie, ponieważ wymieniają kilka zdań w języku azerbejdżańskim. Kierowca opowiada ciekawe historie dotyczące okolicy. W czasach Związku Radzieckiego odbywał służbę wojskową w batalionie azerbejdżańskim, który stacjonował i odbywał ćwiczenia po azerbejdżańskiej stronie Dawid Garedża. Opowiada o niezrozumiałych i bezsensownych aktach wandalizmu radzieckich żołnierzy, którym zdarzało się dla zabawy podczas ćwiczeń ostrzeliwać z moździerzy wzgórza z komnatami pokrytymi bezcennymi freskami.  
Dawid Garedża
Po drodze ma miejsce kolejny ciekawy incydent z psami pasterskimi. Przy mijaniu stada owiec dwa olbrzymie owczarki kaukaskie rzucają się w pogoń za samochodem, który naruszył granice ich terytorium. Jeden z nich biegnie za samochodem dłuższy czas, mimo że licznik opla astry wskazuje pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Zawziętość, agresja, szybkość i wytrzymałość tych psów pasterskich potrafi wprawić w osłupienie. Krajobraz roztaczający się po drodze jest zupełnie odmienny od tego który dane było oglądać w pozostałych regionach. Teren jest zdecydowanie bardziej płaski. Dominującym kolorem jest rdzawa czerwień, kolor piaskowy i ciemna zieleń. 
Freski na ścianach pomieszczeń - Dawid Garedża
Dawid Garedża jest zupełnie wyjątkowym kompleksem klasztornym. Tradycyjne zabudowania zostały tu w pomysłowy sposób wcielone w wydrążone w skałach jaskinie, przez co całość sprawia wrażenie jedności. Całość tworzy naprawdę malowniczą i ciekawą kompozycję. Zwiedzając kompleks klasztorny w cieplejszych miesiącach, należy uważać na zamieszkujące tutejszą okolicę skorpiony. Największa niespodzianka Dawid Garedża ukrywa się jednak po drugiej stronie zbocza, na którym usytuowane jest źródło Łzy Dawida. Jest to przypominający nieco w założeniu konstrukcyjnym Wardzie, system jaskiń i pomieszczeń wykutych w skalnym zboczu. Jednak najbardziej uderzającym jest fakt, że w przypadku Dawid Garedża pomieszczenia są otynkowane i pokryte niesamowitej urody freskami. Malunki na ścianach wykutych pomieszczeń bez chwili zawahania nazwać można mianem dzieł sztuki.

Miasto wiecznego ognia


Wieżowce w kształcie płomieni - Baku
Nocny pociąg relacji Tbilisi – Baku stanowi doskonałe połączeniu środka transportu oraz wygodnego miejsca noclegowego. Po raz kolejny docenić można obszerność wagonów poruszających się na szerszym rozstawie szyn. Szerokość wagonu sypialnego pozwala na komfortową podróż nawet osobom o wzroście nieco większym od przyjętego za średni. O ile komfort w ujęciu fizycznym nie wzbudzał zastrzeżeń, o tyle problem mógł pojawić się w sferze komfortu psychicznego. Wszystko przez datę wystawionej wizy Azerbejdżańskiej, która nabierała mocy dopiero następnego dnia po przekroczeniu granicy. Konduktorki z wagonu sypialnego mamy już w kieszeni dzięki naszemu urokowi osobistemu. A i na pewno kilka czekoladek nie zaszkodziło w sprawie. Pozostaje oczarować Azerbejdżańską straż graniczną. Na szczęście mimo że kontrola jest bardzo szczegółowa i wieloetapowa nikt nie zwraca specjalnej uwagi na daty. O świcie będziemy w Baku, nad Morzem Kaspijskim, końcowym przystanku naszej wyprawy.

Łaźnie tureckie - Baku stare miasto
Baku to prawdziwa metropolia, w niczym nie ustępująca miastom europejskim. Bogata przeszłość zostawiła swoje piętno na architekturze. Orientalne zabudowy w stylu perskim i tureckim zostały doprawione topornymi gmachami z epoki socrealizmu. Oprócz tradycji, jest jeszcze nowe Baku. Jego wizytówką są trzy wysokie wieżowce w kształcie płomieni, które mają się wkrótce stać symbolem miasta. W całym mieście roi się od policji, która strzeże porządku na każdym rogu. Przy wejściu do metra słyszymy rozbrajająco szczere pytanie służby mundurowych, o to czy nie jesteśmy może terrorystami. Odpowiedź przecząca wystarcza ludziom wielkiej wiary jakimi są policjantami i z uśmiechem wpuszczają nas do podziemi. Podobnie zresztą na lotnisku w Baku, przy wejściu do hali odlotów przy okazji kontroli bezpieczeństwa, oficer zadaje z poważną miną bardzo konkretne pytanie w języku angielskim: „You have bomb?”. Ze względu na to że lubimy mówić prawdę, zwłaszcza oficerom służby bezpieczeństwa odpowiadamy, że nie mamy. Wyraz twarzy oficera zmienia się nie do poznania. Teraz jest rozluźniony i uśmiechnięty i zapraszającym gestem zaprasza nas do przejścia mówiąc:„No bomb, no problem”.
Wieża Dziewicza - Baku
Wybrzeżem Morza Kaspijskiego, na wysokości centrum miasta jest bardzo estetycznie i pomysłowo zagospodarowane. W oddali, na delikatnym wietrze, faluje osadzona na imponującej wysokości białym maszcie obszerna flaga Azerbejdżanu. Na każdym kroku można natknąć się na zdjęcia oraz cytaty byłego prezydenta Heydara Aliyeva. W Azerbejdżanie podobnie zresztą jak w Gruzji i Armenii istnieje bardzo mocno zakorzeniona tradycja uprawiania sportów siłowych oraz zapasów. Dlatego praktycznie na każdym podwórku obok, lub zamiast placów zabaw znaleźć można drążki oraz poręcze do ćwiczeń siłowych. W niektórych miejscach znaleźć można również dosyć osobliwe, otoczone ławkami okrągłe piaskownice. Są to pola do uprawiania zapasów na wolnym powietrzu, co wydaje się być popularną formą spędzania wolnego czasu wśród miejscowych. 
Baku - centrum miasta
Centrum Baku sprawia wrażenie miasta bardzo nowoczesnego i wielokulturowego. Posiadający spore tradycje przemysł wydobywczy spowodował napływ sporej ilości pracowników koncernów naftowych z całego świata. To właśnie oni w wolnym czasie napędzają ruch turystyczny. Poruszając się po Azerbejdżanie z plecakiem wzbudza się niemałą sensację wśród miejscowych. Wszyscy są ciekawi, i mimo że jest to społeczeństwo nieco bardziej zamknięte od Gruzinów, wiele osób chce z obcymi przybyszami zamienić chociaż symbolicznie kilka słów, żeby potem mieć o czym opowiadać. A komunikacja z młodszymi mieszkańcami nie należy do najłatwiejszych. Większość młodych posługuje się rosyjskim na jeszcze bardziej karygodnym poziomie niż my. 

Uliczki starego miasta - Baku
Azerbejdżanie mają jeszcze jeden bardzo ciekawy nawyk. Jeżeli spytasz ich o drogę zawsze wskażą ci jakiś kierunek. Nawet kiedy nie mają zielonego pojęcia  gdzie znajduje się jakiś adres to i tak mają tak wielką wolę pomagania zagubionym turystom że pokazują im jakikolwiek przypadkowy kierunek. Warto brać na to poprawkę przy poruszaniu się po Baku ze źle oznaczonymi nazwami ulic, ponieważ taka wycieczka może się skończyć na bardzo szczegółowym pieszym zwiedzaniu miasta dzielnica po dzielnicy. 
Baku - centrum miasta

Od strony kulinarnej Azerbejdżan nie przedstawia się zbyt oryginalnie, ponieważ zapożyczył kulturę kulinarną od Turków i Persów. Na ulicach Baku można znaleźć całe mnóstwo bistro serwujących typowe fastfoodowe dania tureckie. Króluje oczywiście kebab. Trzeba z ręką na sercu przyznać że ani w Turcji, ani w żadnej niemieckojęzycznej tureckiej kolonii w Europie, nie przyszło mi zjeść lepszego kebabu niż w małym barze Evi w Baku. 
Starówka Baku jest imponująca pod względem architektonicznym, bardzo czysta i zadbana. Do wyróżniających się obiektów zaliczyć można takie perły jak Wieża Dziewicza, Pałac Szirwanszachów, czy łaźnie tureckie. 
Sanktuarium wiecznego ognia - Surachany
W Dawid Garedża zaliczyliśmy sanktuarium wody Łzy Dawida, dlatego teraz przyszedł czas na drugi z żywiołów, okryty boską czcią. Niedaleko Baku w miejscowości Surachany znajduje się sanktuarium starożytnych czcicieli ognia. To właśnie do tego miejsca, w którym odkryto wieczny ogień przyjeżdżali modlić się pielgrzymi różnych religii z całego świata. Pośród pielgrzymów dominowały kulty hinduistyczne. Fenomen wiecznego ognia polega na powolnie uwalniającym się przez szczelinę w ziemi gazu, który został zapalony wieki temu. Uznajmy że jest to miejsce, które jak najbardziej warto odwiedzić będąc w Azerbejdżanie, ale niekoniecznie trzeba. W drodze powrotnej z Surachanów można podziwiać rozległe pola naftowe z charakterystycznymi pracującymi pompami, które doją te ziemie z czarnego złota już od wieków. 

Wulkany błotne, petroglify i Rzymskie Legiony


Wulkany błotne - Gobustan
Do ich powstania dochodzi przypadkiem, niezwykle rzadko. Warunkiem ich uformowania jest wyjątkowe bogactwo naturalne ziemi pod postacią nagromadzonego gazu ziemnego i ropy naftowej, które powodują określone reakcje. Dlatego właśnie kratery wulkanów błotnych powstały jedynie w kilku miejscach na Ziemi i stanowią niezwykle rzadki fenomen naturalny. 
Aby je zobaczyć należy wybrać się na pustynię w Gobustanie. Ponieważ są one dość trudne do zlokalizowania, do ukrytych przed ciekawskimi spojrzeniami kraterów wulkanów błotnych najłatwiej dostać się taksówką.


Park archeologiczny - Gobustan
Park archeologiczny w Gobustanie kryje na swoich kamieniach i skałach prehistoryczne petroglify. Dzięki tym doskonale zachowanym rysunkom skalnym jesteśmy w stanie lepiej poznać obyczaje panujące w społecznościach prehistorycznych. Petroglify przedstawiają postaci w różnych sytuacjach życiowych, a do najczęstszych należą polowania oraz zabawa, pod postacią tańca. Na terenie parku archeologicznego wszędzie widnieją tabliczki z ostrzeżeniami o wężach, dlatego należy uważać gdzie stawia się stopę. Węże nie są zresztą jedynymi gadami, które upodobały sobie park jako miejsce zamieszkania. Wszędzie znaleźć można, czasami imponujących rozmiarów jaszczurki. 
Inskrypcja legionów rzymskich - Gobustan
Jedną z większych atrakcji Gobustanu jest również słynna inskrypcja pozostawiona przez oddział zwiadowczy centurii rzymskich legionów, który dostał zadanie dokonania rozpoznania terenów nad Morzem Kaspijskim. Do inskrypcji nie jest łatwo trafić dlatego pracownicy parku proponują, za małą opłatą, pomoc anglojęzycznego przewodnika. Po dojeździe na miejsce przewodnik otwiera kłódkę od furtki w ogrodzonym małym skrawku terenu, gdzie znajduje się sporych wielkości głaz. Przewodnik staje nad głazem, przybierając bardzo poważną pozę i daje niepohamowany upust swojej anglojęzyczności wypowiadając słowa, które każdemu podróżnikowi na długo zapadłyby w pamięć „So, this is roman inscription.”.

Epilog


Dwójka przyjaciół siedziała leniwie na zatłoczonym głośnym skwerku, pod nieczynnym szybem naftowym, grzejąc się w promieniach mocnego popołudniowego słońca. Przed ich oczami rozpościerał się widok na wody Morza Kaspijskiego. Gdyby ktoś miał ochotę przyjrzeć się ich zarośniętym twarzom dokładniej, w kąciku ust zauważyłby lekki grymas uśmiechu a w zmęczonych oczach ujrzałby satysfakcję i spełnienie. Ich wyprawa właśnie zbliżała się ku końcowi, ale część Kaukazu zabiorą ze sobą na zawsze w swoich wspomnieniach.

Specjalne podziękowania dla Michała Bardana, idealnego towarzysza podróży.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Drachenwand – Ściana Smoka

Pełen rozmaitych atrakcji dzień w stolicy Austrii zbliżał się niechybnie ku końcowi. Posiliwszy się sznyclem z nieśmiertelną w niektórych kręgach sałatką ziemniaczaną i odmówiwszy sobie dodatkowej porcji kalorii pod postacią tortu Sachera, pełen energii opuściłem Wiedeń udając się wraz z przyjaciółmi do Salzkammergut. Jak się później okazało oszczędzenie sobie tortu Sachera było nienajgorszym pomysłem, ponieważ deficyt kaloryczny nadrobiliśmy przyjmując znaczną ilość pochodzących ze Szkocji wysokokalorycznych destylowanych płynów ze słodu jęczmiennego. Następnego ranka wstaliśmy rano i nieco chwiejnym acz zdecydowanym krokiem podążyliśmy do okna żeby sprawdzić panujące na zewnątrz warunki pogodowe. Po sprawdzeniu prognoz, zdecydowaliśmy że mimo tego, że w nocy spadło trochę deszczu pójdziemy w góry. Cel wycieczki został wybrany już wcześniej, a była nim znajdująca się w Mondsee góra Drachenwand. Nazwę tej liczącej 1060 m n.p.m. góry przetłumaczyć można jako „ściana smoka”.

Dubai Fashion Week

  - Modelki to kościste suki, zajmują mało miejsca – wysyczała przez zaciśnięte w złośliwym uśmiechu zęby Melissa, po czym uznała że możemy przejść do następnego punktu dyskusji. Zrezygnowany kiwnąłem głową i zapisałem jej uwagę w notatniku w nieco zmienionej formie. Siedzieliśmy w ładnie zaprojektowanej, ale pozbawionej światła dziennego salce konferencyjnej, omawiając szczegóły organizacji Dubai Fashion Week, największego wydarzenia w świecie mody w regionie Bliskiego Wchodu i Afryki. Byliśmy współodpowiedzialni za organizację tego wydarzenia drugi rok z rzędu, lecz tym razem sponsorzy okazali się być mniej hojni przez co zostały ustanowione pewne limity na wydatki, z którymi podczas poprzedniego eventu nikt zdawał się nie liczyć. Jak się okazało pierwszymi osobami które miały paść ofiarą skutków okrojonego budżetu miały zostać właśnie modelki, które przylatywały pracować na pokazach mody, będących oczywiście głównym punktem programu tygodnia mody. Zgodnie z decyzją Melissy, zarówno

Krzemowa Dolina

  - Polecę z tobą! Słyszę w odpowiedzi na swoja wymówkę do przedwczesnego zakończenia imprezy o trzeciej nad ranem. Za kilka godzin musze stawić się na lotnisku, żeby odprawić się na samolot zabierający mnie na Maltę. Z czarującym uśmiechem na twarzy swoja chęć dołączenia do wycieczki deklaruje Sean. Średniego wzrostu brunet o Sycylijskich korzeniach jest moim klientem z amerykańskiej agencji eventowej. Znajdujemy się w barze na górnym pokładzie legendarnego statku liniowego Queen Elisabeth 2, który oprócz bycia świadkiem wielu zamorskich podroży możnych tego świata, w 1982 roku miał również swój mały epizod wojenny transportując brytyjskie wojska ekspedycyjne na Falklandy. Po przejściu na emeryturę, Queen Elisabeth 2 udaje się na zasłużony odpoczynek w terminalu wycieczkowym w porcie w Dubaju, gdzie zostaje przekształcony w luksusowy hotel. Impreza, na której jesteśmy to zwieńczenie tygodniowego eventu, rozpoczynającego się od mojego najdłuższego, trwającego niemal czterdzieści godz